Strony

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 22


*WAŻNA WIADOMOŚĆ POD ROZDZIAŁEM!!!*


Zastanówcie się co możecie poczuć w chwili ujrzenia ojca, którego rzekomo zabiłaś przed kilkoma laty. Nie jesteście w stanie wypowiedzieć nic. Wasz oddech zatrzymuje się na chwilę z niedowierzania. Mózg wariuje od nagłych zmian wiadomości. Chcecie krzyczeć, ale nie potraficie. Jesteście sparaliżowane, ale nie przez strach, ze zdziwienia. 

Nie mrugałam. Nie oddychałam. Sprawiałam wrażenie totalnie nieobecnej. Jakby życie ode mnie uciekło momentalnie. Miałam rozwarte usta. Patrzyłam na niego. Wryta jak kołek. Zmrużyłam lekko oczy.

Mój ojciec się zaśmiał. - Zdziwiona jesteś skarbie? Sądziłaś, że udało ci się zabić takiego człowieka jak ja? - spytał. 
Miał na myśli, to że był bardzo masywną osobą. W tym miał racje, co taka drobna mała osoba mogła począć swoimi niezręcznymi rączkami. Mama była szczupłą osobą i tutaj mam pewność, że nie żyje. Ale ojciec? Nigdy nie przyszło mi to do głowy, że ten człowiek jednak żyje. 

Czułam w gardle gulę ciężką do pokonania. Zaschło mi w ustach, pomimo, że czułam na nich krew. 
Trudno się nie domyślić, że on tym wszystkim dowodził, to jemu zależało na moim unicestwieniu, a reszta była po prostu jego pionkami. 

- Gdzie byłeś przez ten cały czas? - wydukałam w końcu bezinteresownie.

Nie mogę go nawet nawet nazywać ojcem, tatą. To jest niemożliwe. 
Gomez wytężył na mnie swój wzrok. To po nim mam brązowe oczy. Mam też jego usta i zarys twarzy. Byliśmy do siebie podobni, ale tylko to nas łączyło.

-Zadziwię cię. Byłem cały czas blisko. To ja cię na zmianę monitorowałem. - powiedział dumnie. - Przyznam, że miałem z tego niezłą zabawę, widząc cię taką. Czaisz się na ludzi i ich po kolei zabijasz. To było komiczne. - Jego głos rozległ się po hali, niosąc echo. Przerzuciłam wzrok na Ronnie.

-Ty też w tym brałaś udział, prawda? Świetna z ciebie aktoreczka. - wypowiedziałam sarkastycznie.

Ronnie zaśmiała się pod nosem i podziękowała dumnie. - Przyprowadźcie Justina. - zawołała do dwóch mężczyzn stojących obok niej. Na jego imię automatycznie się rozbudziłam. Otworzyłam szeroko oczy i czekałam, aż go tylko zobaczę. 

Po chwili naprzeciwko mnie postawili krzesło, a zaraz po tym przyprowadzili go.

-Justin! - krzyknęłam. - Wyglądał tragicznie. Jego twarz była cała we krwi. -Coście mu złego zrobili?!

Posadzili chłopaka na krześle. Sprawiał wrażenie nie przytomnego. Po moich policzkach spływały łzy. 

- Za co to wszystko, huh? 

-Ty się jeszcze pytasz za co suko? - wtrąciła się niespodziewanie Ronnie. - Zniszczyłaś naszą rodzinę! - krzyknęła. - Zabiłaś matkę i wielu innych niewinnych ludzi...

-Nie winnych? - przerwałam jej. - Gnębili mnie, a ja nimi gardziłam. Zastanawiałaś się czasem jak się czułam? Żyłam w pieprzonym świecie ideału, gdzie ja go nawet nie osiągnęłam. Nigdy.

-Och, jakie to przykre. - wypowiedziała sarkastycznie opierając się o barierkę. - Ale to chyba nie powód, by zabijać naszą własną matkę, hm? To zadziwiające, że miałaś w sobie tyle odwagi, by zabić ludzi, a nie potrafiłaś szczerze powiedzieć jak się czujesz. Czy tak by nie było łatwiej? Ograniczyłabyś ofiary do minimum, a tak zabiłaś ludzi i zobacz do czego cię to doprowadziło...

Nie chętnie muszę przyznać jej rację. Cholera, ona miała rację. Byłam pieprzoną kretynką. Pragnęłam unicestwić ludzi, żeby już mnie nigdy nie zranili. Zabiłam wtedy wielu ludzi, a skrzywdziłam jeszcze więcej. Rodziny ofiar. To one cierpiały w bólu ze straty, a ja wtedy nie myślałam o konsekwencjach.

-Wiesz, skoro jesteśmy już przy szczerej prawdzie, to sądzę, że powinnaś wiedzieć jeszcze o jednej, pewnej sprawie. - dopowiedział Gomez. - Córeczko podejdź tutaj do nas, ukaż się.

Córeczko? W cieniach budynku dojrzałam zarys sylwetki. Przez moment postać ta nie chciała się ujawnić, jakby się bała mojej reakcji. Po chwili postawiła stanowczy krok odsłaniając nogę. Miała na sobie wysokie czarne botki... W stylu Jade. Zaraz postać stanęła obok Ronnie. I była to Jade.
Jade - dziewczyna, której nienawidziłam od zawsze - jest moją siostrą.

- Niespodzianka suko. - Jade wypowiedziała te słowa z taką lekkością w głosie, jakby sprawiało jej to przyjemność i zapewne tak było. - Co ty na to? Zdziwiona?

-Nie, skądże. Nie widzisz jak skaczę z radości? - wypowiedziałam sarkastycznie, co widocznie nie spodobało się Jade. - Jak widzisz, też mogę być taka miła jak ty. - uśmiechnęłam się bezczelnie.

-Dosyć! -krzyknęła Ronnie. - Wrócimy tu niedługo i załatwimy to co trzeba. - wskazała na mnie palcem.
Byłam świadoma tego, że miała na myśli moją śmierć. A więc tak ono się zakończy. W opuszczonym i paskudnym budynku. Nawet nie miałam możliwości poznania świata. Tego lepszego świata. Przez ten cały czas zmagałam się trudnościami losu. Śmierć była cały czas przy mnie, bo to ja pozbawiałam innych życia, a przecież każdy z nich miał plany i marzenia jak ja. Teraz to zrozumiałam, W finalnym momencie tego wszystkiego. Ci wszyscy ludzie, których zabiłam nie zasługiwali na śmierć. W co ja się wplątałam? Przecież od razu mogłam iść na policję, a oni by mi pomogli. Mogłabym wtedy uciec gdzieś na drugą część kraju, albo gdzieś na inny kontynent i nie musiałabym robić tych wszystkich złych rzeczy. Co ja w danych momentach miałam w głowie? Byłam zapatrzona w siebie nie myśląc o innych,
Egoistka.
Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Płakałam jak mała dziewczynka. Opuściłam głowę w dół i dałam się ponieść emocjom. Może właśnie tego mi potrzeba? Wypłakać się, by nabrać sił i uderzyć z podwojoną siłą? Nie wiem. Nie wiem już sama co mam myśleć i czuć.
W tej chwili obchodzi mnie tylko Justin. Jak on się czuje i czy będzie w stanie mi to wszystko wybaczyć. Cholernie mi na nim zależy o go kocham. To dzięki niemu żyłam i miałam siłę. To dzięki niemu funkcjonowałam jak człowiek/ Był moją siłą i motywacją.

-Katniss... - odezwał się cicho Justin. Pośpiesznie podniosłam głowę do góry i spojrzałam na niego. Był cały posiniaczony i pocięty. Co oni mu zrobili...

- Ciii. - uspokoiłam go. - Będzie dobrze, jakoś nas stąd zabiorę. Obiecuje. - wymamrotałam przez łzy. - Przepraszam Cię. Przepraszam cię, że musiałeś przejść przez te piekło. To wszystko moja wina. Ta gra dotyczyła tylko mnie, a też zostałeś w nią wmieszany. To nie powinno się nigdy stać. Gdybyś nie poznał mnie, mógłbyś spokojnie żyć z Ronnie. Mogłam zostać w szpitalu już do końca, albo pójść do więzienia. To była dla mnie za łagodna kara, ale to co teraz się dzieje jest o wiele gorsze. Wybacz mi wszelkie zło, jakie musiałeś doświadczyć będąc ze mną. Nie jestem dobrą osobą, ale jeśli z tego wyjdziemy i mi wybaczysz to obiecuje się zmienić. Uciekniemy gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie znajdzie i będziemy mieć już spokój do końca życia. Kocham cię Justin, rozumiesz? Ja cię kocham. A te pieprzone przeprosiny pewnie nic nie dadzą. Ale musisz wiedzieć jak jest i jakie są moje uczucia wobec ciebie.

Pierwszy raz w życiu otworzyłam się przed kimś całkowicie. Słowa melodyjnie padały z moich ust, jakbym nauczyła się ich na pamięć, ale przecież tak nie było. Padły one prosto z serca. Cała dygotałam z płaczu. Nie wierzyłam, że byłam w stanie coś takiego powiedzieć.

- Gdybym chciał... - cicho przemówił Justin. - To bym odszedł na samym początku, a jednak zostałem... - Widać, że mówienie sprawia mu trudność. - Zależało mi na tobie i dalej zależy. Jesteś dla mnie wszystkim i dobrze wiesz, że nie mógłbym cię zostawić samej w tym wszystkim. Ja ciebie też kocham, mała.

Gdybym miała taką możliwość to podbiegłabym w jego ramiona, wtuliła się w niego, a potem pocałowała oddając się cała jemu. Najgorsze jest to, że nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam zrobić nic. Posłałam mu tylko delikatny uśmiech.

-Musimy się stąd jakoś wydostać. - szepnęłam. Desperacko rozejrzałam się po hali, by znaleźć coś co mogłoby posłużyć za broń czy coś w tym stylu. Jednak nic tu nie leżało. Musiałam jakoś rozwiązać węzły na rękach. Zaczęłam kręcić nadgarstkami w różne strony, aby poluzować liny, lecz nic to nie dało.

-Jeśli chcesz mieć wolne ręce to potrzebujesz tego. - Dostrzegłam ostry nóż, który leżał w ręce Kit'a.

- Co ty tu robisz? - warknęłam.

-Czy możesz raz się zamknąć i pozwolić wykonać mi robotę? - odwarknął i zaszedł mnie od tyły rozwiązując liny.

- Po co to robisz? -spytałam łagodnie.

- Bo chce ci pomóc, zresztą to nie czas na wyjaśnienia. Oni już pewnie wiedzą, że wam pomagam. - podszedł do Justina.

-Skąd? - zapytałam.

-Są tu ukryte kamery. Widzą każdy nasz ruch, na szczęście nie słyszą. Masz! - podał mi broń. - Będziesz nas osłaniać. Plan jest taki. Będę ci mówił gdzie masz się kierować, gdy nas znajdą - strzelaj. Rozumiesz to?

-Tak. - powiedziałam niepewnie. Justin jest za słaby, żeby iść samodzielnie, dlatego Kit go będzie ciągnął. Usłyszeliśmy krzyki w góry. - Mają nas!

-Biegnij tam! - Kit wskazał na mały korytarz. Podbiegłam tam na tyle szybko by uniknąć strzału, który wykonała Ronnie. Wiedząc, że jesteśmy już bezpieczni ruszyliśmy do wyjścia.

-Musimy zejść kilka pięter w dół, żeby dostać się do piwnicy. Jest tam skład broni, z którego zabierzemy coś odpowiedniego i dopiero wtedy uciekniemy.

-Nie mogłeś zrobić tego szybciej? - spytałam.

- Wtedy byłyby marne szanse, że jeszcze byś żyła. - syknąć. - Idź w dół i uważaj.

Kierując się w dół po schodach usłyszałam rozmowy.

-Ktoś tam jest. - wyszeptałam. - Sprawdzę to.

-Nie! -krzyknął cicho. - Zostań!

Niestety nie posłuchałam go i ruszyłam w dół schodów. Pobiegłam do regału, aby się ukryć i sprawdzić kto aktualnie znajduje się w pomieszczeniu. W chwili podejścia do małego stołka nieuważnie strąciłam jakąś naładowaną broń, która sama zaczęła strzelać, przez co zwróciłam na siebie uwagę. Dwójka mężczyzn coś wykrzyczała i ruszyła w moją stronę. Ukryłam się i zaczęłam strzelać. Przy moim boku niespodziewanie pojawił się Kit. Szybko pozbyliśmy się intruzów, którymi byli widocznie wynajęci przez mojego ojca ochroniarze.

-Gdzie jest Justin? - spytałam spanikowana, gdy dostrzegłam, że nie ma go tutaj z nami.

-Wyluzuj. - chciał mnie uspokoić. - Chłopak trochę odzywskał siły. Kazałem iść mu już do wyjścia, gdzie ma czekać na nas w specjalnym aucie.

- Ale jak to? Poszedł tak bez broni, bez niczego? - atakowałam go pytaniami. Kit świetnie o tym wie, że nie mogę stracić Justina, a robi wszystko, żeby jednak stało się inaczej.

-Dostał broń, spokojnie. - warknął.

Wyszliśmy z ukrycia. -Hej, Katniss, patrz! -krzyknął Kit. Podbiegłam do niego i zobaczyłam ładunki wybuchowe. - To nasza broń i unicestwienie wszystkiego.

-Nie jestem pewna.. - wyszeptałam.

-Dlaczego? - zaatakował mnie Kit. - Chyba nie włączył ci się alarm "rodzina"?! Pieprzyć to! Pieprzyć ich! Zapłacą za to, co zrobili.

Pierwszy raz widziałam takiego Kita. Walecznego Kita w mojej sprawie. Zaimponowało mi to.

Podeszłam do lady, na której leżały różne rodzaje broni. Wybrałam najodpowiedniejsze dla mnie i razem z Kitem ruszyłam do wyjścia. Musieliśmy teraz pójść ponownie na górę, przejść kilka korytarzy i będziemy już wolni. Tylko ja i Justin. Daleko od całego bólu i śmierci. Będziemy żyć już do końca życia razem....

Strzał w nogę może być śmiertelny. Jednak jeśli kula muśnie delikatnie twoje ciało to jesteś w stanie przeżyć, natomiast ból jest nie do zniesienia. W momencie oberwania upadłam, głośno krzycząc. Automatycznie dłonie powędrowały tan gdzie dostałam. Kit zdołał wykonać unik. Ktoś zdążył nas złapać i teraz chciał nas zabić. Nie mogłam do tego dopuścić i pomimo okropnego bólu w nodzę chwyciłam za broń i zaczęłam strzelać jak opentana.

Miałam wrażenie jakby czas się zatrzymał. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Szkło roztrzaskiwało się na miliony drobnych kawałeczków, które na podłodze przypominały śnieżny puch. Osoby, które otrzymały śmiertelną kulkę padały bezwładnie tonąc we własnej krwi.

To były ostatnie minuty tego wszystkiego. Gdy strzały ucichły, Kit podszedł do mnie i zaczął pomagać tamować mi krew.

- Przeżyję. - mruknęłam z lekkim uśmiechem.

- Wiem to. - przyznał mi rację. - Ale chce ci pomóc. Wstawaj, jesteśmy już niedaleko.

Kolejne krzyki. Kolejne osoby już tu były. Wstałam pośpiesznie podpierając się o Kita i zaczęłam biec, albo robiłam coś co przypominało bieg. Strzelano do nas, ale unikaliśmy strzałów jak tylko się dało. Złapałam Kita za rękę, żebym razem z nim trafiła na zewnątrz. Odwróciłam na chwilę głowę i z tyłu zobaczyłam grupkę ludzi, która nas goniła. Przyśpieszyliśmy, aż w końcu wybiegliśmy na zewnątrz.

Było ciemno. Nic praktycznie nie było widać. Padłam na ziemie, ciężko dysząc i krzycząc z bólu. Kit biegał w różne strony, jakby czegoś szukał. I faktycznie tak było. Znalazł grubą belkę, którą przystawił do drzwi, aby nikt nie wyszedł.

-Chodź. - krzyknął do mnie, podając mi rękę. - Musimy biec.

Wstałam. Płakałam. Nigdzie nie mogłam znaleźć Justina.

-Gdzie Justin? - krzyknęłam. - Gdzie mój Justin?!

-Trzymaj. - Kit podał mi malutki pilocik. - Na mój znak klikasz na czerwony guzik.- rozkazał mi.

-Gdzie Justin? - powtarzałam, dusząc się własnymi łzami. - Co jeśli on tam nadal jest?!

-Teraz!- krzyknął, ale nic nie zrobiłam - Katniss, naciśnij ten cholerny guzik!

Spojrzałam na pilot przez łzy, a później na budynek. - Przepraszam Justin. - cicho wyszeptałam. Nacisnęłam przycisk, a wtedy budynek ekspodował. Siła wybuchu wyrzuciła nas do tyłu. Upadliśmy na ziemię. Spojrzałam na niebo i płakałam.

Zabiłam Justina.
Zabiłam go.
Zabiłam.

~*~

Później już nic nie pamiętałam. Obudziłam się w łóżku. Podniosłam głowę do góry. Zapewnie znajdowalismy się w jakimś motelu. Momentacie wszystko mi się przypomniało. Nie chce tego pamiętać. Chce zapomnieć. Mój biedny Justin. Straciłam go na zawsze i to jest tylko moja wina. Zacisnęłam mocno pięści i oczy.

NIE MYŚL O TYM KRETYNKO!
TAK WIDOCZNIE MUSIAŁO BYĆ.

Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech,który mnie uspokoił, ale nie na długo. Tego się nie da zapomnieć. Straciłam jedyną osobę, na której mi zależało i którą kochałam na życie. Jego utrata była bolesna. Było mi cholernie ciężko. Ta pustka w sercu była nie do opisania.

Wstałam z łóżka i powędrowałam do łazienki, by wziąść prysznic. Spojrzałam w lustro i się załamałam. Widziałam potwora. Nie liczyło się taraz to jak wyglądałam, ale to kogo widziałam w lustrze. Widziałam potwora, który zabił dziesiątki ludzi. Uderzyłam z całej siły w lustro, które zaraz rozbiło się na małe kawałeczki. Moja dłoń była cała zakrwiona i pocięta. Upadłam na podłogę i zaczęłam płakać, na nic innego nie miałam ochotę tylko na śmierć. Ona rozwiązałaby wszystko.


~*~


- Na twoje szczęście nic poważnego ci się nie stało, masz tylko kilka szwów. - zawiadomił mnie doktor.

Nie pamiętam jak dostałam się do szpitala. Zapewnie zabrał mnie tutaj Kit. Spojrzałam na swoje ubrania. Były czyste. Co się stało, że nic nie pamiętam?

W tym samym czasie w drzwiach stanął Kit. Pomógł mi wstać i wyprowadził mnie ze szpitala.- Masz dużo szczęścia.- tylko tyle teraz powiedział.

Pojechaliśmy do małej kawiarni w jakimś mieście. Nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Chciałam dowiedzieć się jak to się wszystko stało.

Zasiedliśmy w zacisznym miejscu, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Zamówiliśmy kawy. Kit odrazu przeszedł do rzeczy.

- Powtórzę się, miałaś wiele szczęścia Katniss. - patrzył mi głęboko w oczy.- Gdybym akurat nie wszedł do twojego pokoju, byłoby już po tobie.

- A więc szkoda, że akurat musiałeś wejść w tamtej chwili.

-Kat!- skarcił mnie. - Nie możesz tak mówić, tyle razy otarłaś się o śmierć i przeżyłaś. To nie jest dla ciebie wspaniałe? Przestań się zadręczać tym wszystkim i zacznij wszystko od nowa.

Kit miał rację i to mnie załamało.To co powiedział, to była czysta prawda. Miałam ogromne szczęście, że żyję, a ja nie potrafię tego docenić.

-Co.. Co się ze mną stało?- spytałam.

Chłopak opowiedział mi wszystko co się wydarzyło.
Nie wierzyłam, że to już koniec tej chorej gry. Jestem wolna i bezpieczna. Nadal boli mnie to, że nie ma tu Justina.
On żyje.
Moja intuicja mówi mi, że przeżył, a ja postaram sie go odnaleźć.

Nie spocznę, dopóki go nie odnajdę.
Obiecuje.




OD AUTORKI: Należą wam się ogroooomne przeprosiny. Mamy listopad, a ja od lipca nie dodałam żadnego rozdziału. Nie będę się rozpisywała nad powodami. Wakacje, brak chęci i weny. Przyszedł wrzesień i zajęłam się szkołą. Jednak nie miałabym serca, gdybym nie zakończyła tego ff. Rozdział był rzeczywiście pisany od lipca, dlatego możecie znaleźć kilka sporych błędów. Zapomniałam kompletnie o czym już pisałam.

Jest to ostatni rozdział Black Moon. Niedługo pojawi się epilog, który opowie wam co się stało z bohaterami opowiadania. Jak myślicie? Będzie to happy end, czy jednak nie? Swoje sugestie zostawcie w komentarzach.

Jeszcze raz dziękuje za wszystko.
Pożegnalną mowę napiszę w epilogu!

Przepraszam za błędy.



wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 21



Czasami sądziłam, że prawdziwa miłość istniała tylko w bajkach. Świat postaci był zbyt mocno przekoloryzowany i zbyt perfekcyjny. Jednak wierzyłam, że tak jest. W głębi duszy wierzyłam, że gdzieś w teraźniejszym świecie istnieje coś takiego jak miłość. Tak, wierzyłam, bo nigdy jej nie doznałam.

Mój świat, ten w którym żyłam był horrorem. Ten koszmar był realny. Był dokładnie taki sam, jaki widziałam w setkach filmów. Scenariusz był taki sam: źli rodzice, złe otoczenie, ranione dziecko, zemsta, śmierć. To były tylko filmy, a jednak mogły się spełnić.

Nie sądziłam, że odnajdę miłość w tym wszystkim, a jednak mi się udało. 

Justin.
To on jest teraz dla mnie wszystkim. Jest moim ojcem, przyjacielem, kochankiem, wsparciem. Jedna osoba, która spełnia funkcje kilku osób. Czy jest to możliwe?
A może to jest właśnie bajka lub sen, z którego zaraz się obudzę? 
Co będzie prawdziwe. a co zmyślone? 

~*~

- Justin co mam zamówić? - siedziałam na łóżku z telefonem w ręce. Byliśmy w trakcie rozmyślania jakie jedzenie zamówić. Z moich ciemnych włosów kapała woda. Byłam po kąpieli w miękkim, białym szlafroku. Czułam się swobodnie i bezpiecznie.

- Masz może ochotę na chińszczyznę? - wychylił się zza drzwi łazienki. Miał na sobie jedynie ręcznik nisko zawieszony na jego biodrach.

-Sądzę, że chińszczyzna jest w porządku. - odpowiedziałam. - Tak, chińszczyzna. - mruknęłam to bezsensownie pod nosem. Justin nie wiedział, że nie przepadam za przysmakami Chin. Nienawidziłam jedzenia pałeczkami. Miałam z tym odwieczny problem. Już jako małe dziecko przysięgłam sobie, że nigdy nie wetknę sobie tego jedzenia do buzi. Aż do dziś. Nie chciałam robić przykrości Justinowi i postanowiłam zmusić się do jedzenia. Wystukałam numer do recepcji i zamówiłam jedzenie, które było już podstawione pod nasze drzwi w ciągu dziesięciu minut. Zasiadłam wygodnie z Justinem na łóżku i zaczęliśmy konsumować jedzenie. 

- Co masz zamiar dalej robić? - spytał mnie Justin.

-Ale z czym? - zdziwiłam się. Nie czułam się jakoś wyjątkowo głodna, więc odłożyłam opakowanie z jedzeniem obok mnie i usiadłam naprzeciwko chłopaka.

- No wiesz... jak to się wszystko skończy. - powiedział półszeptem.

-Hmm. - zastanowiłam się. - Teraz moim celem jest ukończenie tej pieprzonej gry raz na zawsze.. a potem... wyjechać? - zawahałam się. - Chcę stąd uciec jak najdalej, ale nie mam pojęcia co z tego wyjdzie. 

- Jak sądzisz, kiedy nadejdzie dzień, w którym się to wszystko zakończy? - spytał poważnie. Spojrzałam mu w oczy. Miałam wrażenie, że się boi. 

- Justin.. ja... nie wiem. - wydukałam. - Ale jestem dobrej myśli i wierzę, że brnie to ku końcowi. Boisz się czegoś?

- Boje się o ciebie. - wyznał. - Nie chcę cię stracić, rozumiesz? To jest zbyt ryzykowne. - Jego głos zadrżał, a w oczach dostrzegłam łzy. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Bolał mnie widok cierpiącego Justina przeze mnie. Moje oczy również się zaszkliły.

-Dam radę. My damy radę. - wyszeptałam i wtuliłam się w pierś chłopaka. - Damy radę. - powtórzyłam cichym, rwącym się głosem.

~*~

Leżeliśmy przytuleni do siebie przez pół nocy. Nie zamierzaliśmy niczego robić. Nawet się nie pocałowaliśmy. Po prostu leżeliśmy razem opowiadając sobie historie z dzieciństwa. Starałam się przywołać w pamięci te dobre chwile w domu. Jednak udało mi się opowiedzieć kilka ciekawych opowieści, lecz to właśnie Justina wolałam słuchać. Muszę stwierdzić, że przeżył szalone dzieciństwo. Był bardzo nadpobudliwym dzieckiem i nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Od małego kochał sport i motory.
Dowiedziałam się o nim wielu interesujących rzeczy.
W momencie opowiadania następnej historii spojrzałam na Justina. Zasnął. Cicho zaśmiałam się pod nosem. Ułożyłam się wygodnie, jednak dalej wtulona w chłopaka zasnęłam szybciej niż to sobie wyobrażałam.


~*~


Obudził mnie promień słońca przedzierający się do naszego pokoju. Przetarłam oczy i wydostałam się z uścisku Justina. Spojrzałam na niego. Wyglądał tak niewinnie kiedy spał. Uśmiechnęłam się niewinnie i wydostałam się z łóżka. Była dopiero godzina 9. Miałam przed sobą cały dzień z Justinem. Wyciągnęłam z torby świeże ubrania oraz bieliznę i powędrowałam do łazienki, aby wziąć prysznic.

Gdy nakładałam na siebie już ubrania usłyszałam krzątającego się po pokoju Justina. Rozczesałam moje wilgotne włosy i wyszłam z pokoju.

-Dzień dobry kochanie. - przywitałam się i dałam chłopakowi buziaka w policzek.

-Witaj. - przywitał się seksownie niskim głosem. Justin złapał mnie za biodra i pociągnął na łóżko obracając tak, że znalazł się na górze, a ja pod nim. - Co masz zamiar dzisiaj robić? - wymruczał w moją szyję, którą zaraz pocałował. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie.

-Nie mam pojęcia. Jedynie wiem to, że powinniśmy się wybrać na śniadanie. - powiadomiłam go. Pocałowałam go w usta i zepchnęłam z siebie wstając z łóżka.

~*~

Z uśmiechem na twarzy wyszliśmy z pokoju kierując się do sali bufetowej. Zajęliśmy swoje miejsca, przejrzeliśmy karty i postanowiliśmy zamówić gofry z owocami.

-Spędźmy dzisiaj dzień w pokoju. - powiedział Justin.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Dlaczego? Przecież jest piękna pogoda. - wskazałam na okno.

-Wiem. - przyznał mi rację. - Ale obawiam się o ciebie, już ci to mówiłem.

-Justin. - wypowiedziałam jego imię z zaciśniętymi zębami. - Natomiast ja -nacisnęłam na słowo "ja"- mówiłam ci, że umiem o siebie zadbać. Mam broń. - dodałam półgłosem.

-Nie. Już postanowiłem. - stwierdził ostro.

Nie odezwałam się już. Spojrzałam na niego karcąco i wstałam wychodząc z sali. Słyszałam za sobą wołającego mnie Justina, jednak go zignorowałam. Wyszłam z hotelu kierując się przed siebie. Postanowiłam się przejść i uwolnić się od złych emocji. Nie jestem żadnym dzieckiem, którego nie można nigdzie wypuścić na zewnątrz. Skrzyżowałam ręce na piersi i skierowałam się w stronę małego parku. Będąc na miejscu zasiadłam na ławce pod drzewem. Było tu ładnie. Niedaleko był mały staw, w którym pływały kaczki karmione przez dzieciaki. Matki siedziały obok na ławkach, zapewne plotkowały o wszystkim co się dało. Wydałam z siebie jęk frustracji i przeczesałam dłonią swoje włosy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam się złościć na Justina, jednak jego opiekuńczość mnie przytłacza.

~*~

Przesiedziałam jeszcze kilka minut w parku i postanowiłam wrócić do Justina i przeprosić go za moje dziecinne zachowanie. Wstydziłam się tego, że tak po prostu wyszłam. On się o mnie troszczy, a ja tego nie doceniam. Sama się o niego cholernie boję. Boję się tego, że coś mu się stanie lub zniknie, a ja nie będę wiedziała co z nim jest. Troszczymy się o siebie z miłości.

-Justin?- wykrzyczałam jego imię w chwili wejścia do naszego pokoju. -Jesteś tu? - weszłam w głąb pomieszczenia i nigdzie go nie dojrzałam. Zszokował mnie widok rozrzuconych ubrań po całym pokoju. - Co tu się stało? - wymamrotałam do siebie. - Justin? - krzyknęłam ponownie. Może jest w łazience?

Weszłam tam, lecz jego też tam nie było. Przeraziłam się. Justin gdzieś zniknął, do tego wszystkie ubrania zostały porozrzucane po całym pokoju. Nigdzie nie widziałam ubrań chłopaka. Spanikowana sięgnęłam po swój telefon, który leżał na komodzie. Nie mogłam siedzieć tu bezczynnie. Zamknęłam pokój i wyszłam z hotelu jednocześnie dzwoniąc do Justina. Jak na złość jego numer był poza zasięgiem. W moich oczach zebrały się łzy. Łzy złości na siebie, że byłam taką idiotką i wyszłam z bufetu zostawiając go tam samego i łzy desperacji.
Gdzie do cholery jest mój Justin?

Wsiadłam do auta i pośpiesznie wyjechałam z parkingu. Dzwoniłam cały czas, aż nagle odebrał.

-Mój Boże, Justin co się dzieje? Dlaczego nie odbierałeś? Co się stało tam w pokoju? Justin powiedz mi wszystko. - krzyczałam nerwowo do słuchawki. - Gdzie jesteś?

Usłyszałam rwące się westchnięcie. On płacze?

-Dlaczego mi nie powiedziałaś, huh? - wyszeptał cicho. Jego głos drżał. On faktycznie płakał.

-Nie powiedziałam o czym? - krzyknęłam. Cały czas jechałam przed siebie. - Justin powiedz mi gdzie jesteś? Ktoś ci zrobił krzywdę?

-Jedyną krzywdę wyrządziłaś mi ty. - powiedział ostro. Jego słowa złamały mi serce. Poczułam się jakbym dostała dłonią w twarz. Nie odezwałam się, jedynie głośno przełknęłam ślinę. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że miałaś zabić mnie i Ronnie?

Jeśli wcześniej poczułam się jakbym dostała w twarz, to teraz byłam całkowicie znokautowana. Zastanawiało mnie jakim sposobem Justin się o tym dowiedział.

-Ja..ja.. - jęknęłam - Skąd o tym wiesz? - Poczułam na policzku łzę.

-Następnym razem zabiera się telefon ze sobą. - wypowiedział z sarkastyczny śmiechem. - Proszę, daj mi spokój.

-Justin, dobrze wiesz, że bym tego nigdy nie zrobiła! Chroniłam ciebie. Kocham cię, wiesz o tym doskonale!- krzyknęłam. Płakałam już. Nie obchodziło mnie to, że płacze. Za bardzo raniły mnie jego słowa.

Chłopak westchnął do telefonu. - To już.. - usłyszałam pukanie do drzwi.
Czyli musi być w domu.
- Zaczekaj. - wyszeptał. Wsłuchałam się uważnie w to co robił. Słyszałam jak otwierał drzwi, następnie huk, jakby upadek, krzyki dorosłych mężczyzn.

-Justin! - krzyknęłam w słuchawkę. Chwilę po tym połączenie zostało przerwane.

 Rozpaczliwie patrzyłam w telefon. Jak najszybciej musiałam dotrzeć do domu. Rzuciłam telefon na siedzenie obok, docisnęłam pedał gazu i pośpieszyłam do domu. Za wszelką cenę starałam się omijać korki. Wyjechanie z miasta zajęło mi dwadzieścia minut. To cholernie za długo. Jechałam bardzo szybko. Musiałam jak najprędzej dotrzeć do domu. Przestałam płakać. Byłam zła na wszystko.

Obwiniałam się o to, że wcześniej nie wyjawiłam Justinowi prawdy. Domyślam się kto mu o tym powiedział. To Jordan.
 Mój chłopak powinien dowiedzieć się całej prawdy ode mnie, a nie od tego kutasa. Zabije go. Obiecuje, że wstrzelę mu kulkę prosto w serce. Choćbym już była umierająca - on zginie pierwszy, z moich własnych rąk.


Wbiegając do domu doznałam wstrząsu. Tak samo jak w hotelu - wszystkie rzeczy były rozrzucone. Pobite szkło leżało wszędzie. Na jednej ze ścian oraz na podłodze były liczne ślady krwi. Zasłony były porozcinane. Zdaję sobie sprawę z tego, że to sprawka Jordana.

Gdzieś w holu rozbrzmiał telefon, lecz nie mogłam go znaleźć. Zaczęłam rzucać wszystkimi rzeczami z podłogi, aż go znalazłam. Nie trudno domyślić się kto to dzwoni.

-Co mu zrobiłeś i gdzie on teraz jest? - warknęłam.

Usłyszałam śmiech Jordana. - Och droga Katt. Nie tak nerwowo. - drażnił się ze mną. - Justin... Jest tutaj ze mną. A czy mu coś zrobiłem? Zaledwie małą krzywdę, ale spokojnie, jeszcze żyje. - mówił to wszystko takim lekkim, lekceważącym tonem. - Podejdź do kanapy w salonie. - posłuchałam go i przeszłam tam. - Znajdziesz tam laptopa, na którym jest zamieszczona mapa. Tam znajdziesz naszą lokalizację.
 Czekamy na ciebie.

Jordan się rozłączył.
 - Drań. - warknęłam do siebie. - Zabrałam laptopa do auta i pośpiesznie ruszyłam w kierunku, który pokazywała mi mapa. Było mi cholernie gorąco. Adrenalina mnie podkręcała. Moje ciało było całe mokre. Nie byłam pewna co mnie tam czeka. Kogo tam spotkam.

Wariowałam. Chciało mi się krzyczeć ze złości, jednak tłumiłam emocje. Przyśpieszyłam i już po pół godzinie znalazłam się niedaleko wielkiego magazynu. Zatrzymałam auto w oddali. Zabrałam potrzebną mi broń. Muszę być teraz gotowa na wszystko. Było już późne popołudnie. Magazyn ten znajdował się na odludziu, przy lesie.
 Idealne miejsce.
 Czujecie ten sarkazm, prawda?

Magazyn był strzeżony przez ochronę Jordana. Musiałam ich się jakoś pozbyć. W tym celu użyłam broni z tłumikiem. Po chwili zdjęłam już czterech facetów. Po upewnieniu się, że najbliższy teren jest czysty, podeszłam bliżej magazynu.

Weszłam po cichu do środka, rozglądając się uważnie. Było wyjątkowo cicho, jakby wyczuli, że przybyłam. Są gotowi na atak, ale wiem, że Jordan nie zabije mnie tak szybko. Będzie chciał się zabawić.

Byłam gotowa już otworzyć jakieś drzwi, gdy poczułam uderzenie w głowę. Widziałam rozmazane twarze do chwili, w której zamknęłam oczy i pochłonęła mnie ciemność.

Obudziłam się gwałtownie. Byłam przywiązana do krzesła. Siedziałam na środku dużej hali. Nade mną wisiało światło, które jako jedyne tutaj świeciło. Było tu ponuro i mokro. Czułam dziwne zapachy, które drażniły moje nozdrza. Przede mną na górze był balkon, na którym pojawiła się postać w kapturze.
Nie widziałam twarzy, ale wiedziałam, że to chłopak, można go było poznać po masywnej posturze.

-Witaj Katniss. - odezwał się głęboki, męski głos.

- Jordan. - syknęłam.

-Miło cię widzieć. - powiedział i zdjął kaptur. W tamtej chwili przypomniało mi się nasze spotkanie w szpitalu. Mój atak na niego. Chciało mi się wymiotować na sam widok tego człowieka, do tego cholernie bolała mnie głowa. - Jak się czujesz?

- Gdzie Justin? - spytałam, nie odpowiadając na jego pytanie.

- Z Justinem wszystko w porządku, ale nie o nim będziemy teraz gadać. Czas omówić kilka spraw.

-Po co to wszystko? Co ja ci zrobiłam? - krzyknęłam.

-Mi? - wskazał na siebie z uśmiechem. - Nic, ale innym tak. Hmm, może sami ci o tym powiedzą?

Wtedy na balkon weszła Ronnie z jakimś starszym mężczyzną. Nie wiedziałam kto to jest, do czasu aż się odezwał.

-Nie poznajesz mnie? - spytał mnie mężczyzna.

Wstrzymałam oddech. To nie może być on. Rozwarłam usta ze zdziwienia i otworzyłam szeroko oczy.

-Tata?

Od autorki: Cześć. Wybaczcie za miesięczną przerwę. Doznałam wakacyjnego lenia i nie chciało się nic pisać tutaj, a do tego jednak coś codziennie robiłam.
Wiem, że słaby rozdział, czuje, że mój """"talent""""" wyciekł.

Mam dla Was ważną wiadomość.
Jest to przedostatni rozdział. Wiem, że pisałam, że będzie och 30, ale jednak zmieniłam zdanie, bo to co chciałam jest już ujęte w tych kilku rozdziałach.

Niedługo pojawi się rozdział 22, w którym rozstrzygnie się finał całej akcji, a w epilogu dojdzie do podsumowania kilku spraw.

Pod hasztagiem #BLACKMOONPL znajdziecie mini spojlery, więc od jutra możecie tam zaglądać :)

Zapraszam do komentowania i przepraszam za wszystko.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 20





Justin stał przede mną. Każdy z nas trzymał w dłoniach przyrząd do samoobrony. Ten huk najprawdopodobniej pochodził z piwnicy. Poruszaliśmy się bezszelestnie. Otworzyliśmy drzwi prowadzące do ciemnego, chłodnego pomieszczenia. Ze schodów Justin zabrał latarkę. Nie jesteśmy pewni czy ktoś tu jest czy nie, więc cały czas zachowywaliśmy ostrożność. Szatyn uruchomił latarkę i weszliśmy w głąb piwnicy. Nie znaleźliśmy tutaj żadnego śladu obecności człowieka.

-To dziwne. - odezwałam się pierwsza. -Skoro nie było tu nikogo, to jak i co wybuchło?

Justin zaśmiał się i uklęknął. - Podejrzewam, że nic nie wybuchło tylko spadła zwykła szklana lampa.

Moje usta rozszerzyły się ze zdziwienia. Sądziliśmy, że ktoś jest w domu i chce nas zabić. Taką cudowną chwilę przerwała nam zwykła lampa. - Ale musiała jakimś sposobem przewrócić się, prawda? Lampy same z siebie się nie przewracają! - wrzasnęłam.

Nagle poczułam jak coś przeszło pomiędzy nogami. Coś bardzo szybkiego i włochatego. Krzyknęłam przeraźliwie i odskoczyłam na bok.

Chłopak cały czas się śmiał, ale tym razem ze mnie. -Co? - spytałam oburzona jego zachowaniem.

-Podejrzewam, że to on jest sprawcą tego huku. -Podszedł do szafki, spod której wyciągnął ciemnego kotka. Zwierzę było chyba przerażone moim krzykiem.

Zaczęłam się śmiać. - Nie wierzę. Przestraszyłam się zwykłego małego kotka. -Justin podszedł do mnie i podał mi go na ręce. - Cześć łobuziaku! - przywitałam się z nim zmienionym, słodkim głosem. - Jak tu się znalazłeś?

-Możliwe, że wszedł tutaj przez te małe okno. -wskazał na nie.

-Otwierałeś je? Bo ja na pewno nie.

Potrząsnął głową. -Nie przypominam sobie. - westchnął. - No dobra, chodźmy już na górę.

Ten kotek był naprawdę uroczy, ale byłam zła, że przerwał nam wszystko i nie wiem kiedy taka sytuacja się powtórzy. Wyszliśmy z piwnicy i poszliśmy do salonu. Razem z Justinem postanowiliśmy wypuścić tego kota. Nie potrzebujemy na tę chwilę zwierząt w domu, nie bylibyśmy w stanie się nim zaopiekować.
Telefon Justina rozbrzmiał z salonie. Chłopak chwycił za komórkę i wyszedł z nią na korytarz. Po kilku minutach wrócił do mnie.

-Coś się stało? -spytałam widząc jego dziwny wyraz twarzy.

-Tak. To znaczy nie. - poprawił się szybko. - Chodzi o to, że dzwonili do mnie moi kumple i chcieli mnie gdzieś wyciągnąć.

-I?

-I odmówiłem. - westchnął.

-Co? - wrzasnęłam. -Dlaczego?

-Bo nie chcę cię zostawić samej.



~*~

Po długiej rozmowie namówiłam Justina, by wyszedł z przyjaciółmi się zabawić. Należy mu się to. Odkąd zamieszkałam z nim i Ronnie całą uwagę zwrócił na nią, a od niedawna na mnie. Justin od początku stara się mi pomóc przebrnąć przez wszystko i żebym nie zwariowała.

Związałam włosy z wysoki koński ogon, przygotowałam sobie miskę z popcornem i zasiadłam przed telewizorem. Chciałam znaleźć jakiś ciekawi film i udało mi się. Była to jakaś komedia. Włączyłam film w połowie jego trwania, ale szybko załapałam o co chodzi i kto kim jest.

To był czas dla mnie. Czas spokoju. Relaksowałam się do momentu, w który usłyszałam pukanie do drzwi. Westchnęłam ciężko, odłożyłam miskę na stół i podeszłam do drzwi, ocierając dłonie o spodnie, które całe były w soli od przekąski. Przekręciłam kluczykiem w zamku i otworzyłam drzwi. Zdziwiłam się na jej widok.

-Ronnie? Co ty tutaj robisz?

- Z tego co wiem, to mój dom. - odpyskowała opryskliwie.

Nie proszona weszła do środka. Nie pozostało mi nic innego, jak zamknięcie drzwi. Ronnie nie przypominała dawnej siebie. Zmieniła swój strój. Wcześniej nosiła wszelkie sukienki w kwiaty, szpilki. Miała typowy styl młodej eleganckiej kobiety. Teraz przyszła do mnie w czymś ciemnym. Był to strój podobny do tych, które miałam podczas zadań w Miami. Jej szalone jasne loki zniknęły. Przyciemniła je i wyprostowała. Zmierzyłam ją od butów po głowę. Na jej ramieniu zauważyłam coś ciekawego.

- Ty masz tatuaż? Od kiedy? - spytałam grzecznie.

-To nie twój interes. - warknęła.

Zmieniła się. Zdecydowanie. Nie poznawałam jej. W ciągu dwóch tygodni zmieniła swój strój charakter, wygląd. Sprawiała wrażenie innej osoby. Jakby nie była już tą samą Ronnie. Dziewczyna rozglądała się po pokoju. Spojrzała na mnie i zapytała: - Gdzie Justin?

Odpowiedziałam jej, że wyszedł z kolegami. Nie spodobało jej się ta odpowiedź. Usiadłam na sobie, na której siedziałam już wcześniej, zanim przyszła Ronnie.

- Muszę z nim porozmawiać. - odparła po dłuższej niekomfortowej ciszy. - Mam do omówienia kilka spraw na temat naszego związku.

Cholera ona chyba nie wie, że to teraz ja jestem z Justinem... Ale on przecież twierdził, że nie są już razem i to jest zakończona sprawa.

-Zaczekaj...- wstałam z kanapy. - Justin mówił mi, że to koniec.

Ronnie zaśmiała się ironicznie. - Może to koniec dla niego, ale nie dla mnie. Nie odpuszczę go tak szybko. Niech nawet nie próbuje podbić do żadnej suki, bo ją zabije.

Zrobiło mi się słabo. To ja jestem z Justinem. To ja jestem teraz tą suką. To mnie mogłaby teraz zabić Ronnie. Wyznanie prawdy jest nie stosowne w tym przypadku. Poczułam zimne poty. Szybko mrugałam powiekami i było mi gorąco.

Podeszłam do lady kuchennej, na której stał dzban z wodą. Nalałam pełną szklankę i wielkimi łykami opróżniłam ją. Wtedy usłyszałam za sobą głosy. Znajome, bo należały do mnie i Justina. Odwróciła się i  to co zobaczyłam całkowicie mnie zszokowało. Na ekranie telewizora był wyświetlany film z ukrytej kamery w pokoju, w którym omal nie doszło do stosunku. Widziałam, jak obmacywałam się z Justinem. Otworzyłam buzię i stałam jak kołek. Nie spostrzegłam się kiedy Ronnie znalazła się obok mnie i uderzyła mnie w twarz. Krzyknęłam i upadłam na podłogę. Złapałam się za piekący policzek.

-Ty szmato. - wrzasnęła i rzuciła się na mnie z pięściami. Starała się mnie uderzyć, ale cały czas chybiła. Doszło do szarpaniny, gdzie każdej zależało na zranieniu drugiej. Krzyczałyśmy z całej siły. - Własna siostra. - wycedziła przez zęby.

Uwolniłam się od Ronnie i spod stołu zdążyłam wyciągnąć broń, którą wycelowałam prosto w dziewczynę. Siostra stanęła w miejscu.

- Wyjdź. - warknęłam. - Wyjdź, bo nie zawaham się jej użyć! - krzyczałam.

Ronnie wyprostowała się i spojrzała chłodno. - Kat, to jeszcze nie koniec. Zobaczysz co cię czeka, a ja... ja cię tylko ostrzegam. - powiedziała i wyszła z domu. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się powietrzem. Położyłam się na podłodze i starałam się uspokoić. W chwili wyjścia Ronnie z domu, film się wyłączył.

Muszę znaleźć wszystkie kamery i wszelkie podsłuchy. To było zaplanowane. Wiem, że to sprawka Jordana. Dobrze wiedział, że Ronnie do mnie przyjdzie, albo... Ronnie z nim współpracuje.

Pośpiesznie wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na podłoże leżała roztrzaskana waza oraz dzban z wodą. Dwa krzesła od stołu zostały przewrócone.
Jak my to zrobiłyśmy szarpiąc się tylko?

Nie chciałam zwlekać i zabrałam się za sprzątanie. Zmiotłam szkło, wytarłam podłogi, ułożyłam krzesła i zabrałam się za szukanie kamer. Pierwszą znalazłam z pokoju Justina. Znalazłam tam również trzy inne. W całym domu znalazłam ich około dwudziestu, a został jeszcze mój pokój. Tam było najwięcej, bo około siedmiu. Są bardzo małe i mają mały zasięg. Dlatego było ich tak wiele i nie było ich wcale widać. Boję się, że jest ich więcej, a ja po prostu ich nie mogłam znaleźć.

Nie mogę już tu dłużej mieszkać. Doskonale wiem, że Justin nie zostanie tutaj sam, więc jego również zaczęłam pakować. Możemy przenieść się do jakiegoś hotelu. Dobrze, że wypłaciłam wszystkie pieniądze z konta. Do walizek spakowałam większość naszych ubrań, kosmetyków i potrzebnego sprzętu. Nie zapomniałam również o broni. Mam przeczucie, że coś nadchodzi. Coś, co wszystko zmieni.

Zamknęłam szczelnie dom, torby wrzuciłam do bagażnika i na tylne siedzenia. Zadzwoniłam do Justina z prośbą by do mnie wrócił. Czułam się źle, że zepsułam wieczór Justina. Sama go do tego namawiałam, a teraz znowu sama go przywołuje do siebie.
Po piętnastu minutach Justin zjawił się pod domem. Wsiadł w moje auto i ruszyliśmy.

Skrótowo opowiedziałam co się wydarzyło, omijając kilka faktów. Postanowiliśmy zatrzymać się ponownie w NY ale tym razem wybierzemy skromniejszy hotel. Całą drogę przejechaliśmy w ciszy, ale nie przeszkadzało mi to. Był to nasz czas do refleksji, jednak zbyt dużo nie myślałam. Postanowiłam skupić się na drodze.

Zatrzymaliśmy się przy niewielkim hotelu na obrzeżach miasta. Z zewnątrz wydawał się przyjemny. Chciałam już wysiadać kiedy Justin złapał mnie za rękę.

- O co chodzi? - zapytałam monotonnym głosem.

-Wszystko w porządku? -zmarszczył brwi. - Martwię się.

-Och, nie ma czym. - zironizowałam i uśmiechnęłam się fałszywie. Chciałam już wyjść z auta, gdy chłopak ponownie złapał mnie za rękę.

-Co? - wrzasnęłam zdenerwowana. Justin chyba się przeraził mojej reakcji. Pośpiesznie zmienił wyraz twarzy i starał się być łagodny. Zbliżył swoje usta do mojego ucha.

-Kocham cię. - wyszeptał i złożył pocałunek na moim policzku

Chciałam odpowiedzieć, że ja też go kocham, ale nagle przed moimi oczyma pojawił się widok tego wszystkiego co wydarzyło się dziś kilka godzin temu.

-Ronnie sądzi, że nadal jesteście parą. - palnęłam bez zastanowienia.

Justin odsunął się ode mnie i cicho westchnął. - Poważnie?

Mruknęłam złośliwie. - Dlaczego mnie okłamałeś?

-Nie okłamałem! -wrzasnął przeraźliwie. - Nie moja wina, że ona jest szurnięta!

-Justin! - pisnęłam. - Masz zamiar coś z tym zrobić?

-Oczywiście, że nie.

Gdyby ktoś trzeci patrzył na naszą kłótnię, uznałby ją za zabawną. W pewnym stopniu taka właśnie była. Nie krzyczeliśmy na siebie ze złości. To był inny rodzaj kłótni. Rodzaj komediowej sprzeczki z filmu.

- W takim razie dziś śpisz sam w pokoju... dupku. - dodałam złośliwie. Zachichotałam po cichu.

-Kochanie. - mruknął Justin. - Nie rób mi tego.

-Ależ zrobię. - krzyknęłam radośnie i wysiadłam z auta. Zaraz przy moim boku zjawił się Justin. - Wiesz, też muszę ci coś powiedzieć. - dodałam poważniejszą miną. Szatyn przybrał kamienną twarz. Zbliżyłam się do jego ucha muskając oddechem jego skórę.
 - Ja też cię kocham. - cicho wyszeptałam i pocałowałam go w policzek.

Od autora: Noooo to ten rozdział jest totalną klapą poważnie.Spodobał wam się ten """słodki"" moment naszej parki? Jeśli tak, to świetnie. Ja też będę szczęśliwa.

Cały czas twierdziłam, że bedzie 30 rozdziałów + epilog. ale wielkie IDK może będzie krótsze. Zależy to wszystko od mojej pieprzonej kreatywności :(((

Mamy wakacje. Bawcie się, szalejcie ale uważajcie na siebie, dobrze?
 Kooocham Was bardzo. Dziękuje za ponad 16k wyświetleń.

Trzymajcie kciuki, żeby przyjęli mnie do szkoły, w czwartek się dowiem :(
wszelkie pytania kierujcie na aska, chętnię wam coś opowiem o opowiadaniu o pomysłach i etc
LINK

No to chyba tyle. Jak zwykle się rozpisałam haha
KOMENTUJCIE!

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 19




Panika zjadła mnie dosłownie. Bałam się tego, że policja mnie złapie i będę skończona. Pośpiesznie zaczęłam pakować ubrania do walizki. Justin zadawał mi tysiąc pytań na minutę, ale całkowicie go ignorowałam. Nie miałam czasu na wytłumaczenie. 

-Proszę pomóż mi to spakować. - wyszeptałam nerwowo. Justin westchnął i wziął się za pakowanie walizek. 

Kwadrans. Tyle zajęło nam spakowanie się i zjechanie windą na dół. W holu musiałam udawać, że nic się nie stało. Z uśmiechem na twarzy podeszłam do lady, by załatwić wszelkie formalności. 
Recepcjonistka ostrzegła nas przed grasującym w Miami mordercą.
Szkoda, że nie wie, że tym mordercą jestem ja.

-Daj mi kluczyki.- usłyszałam za sobą głos Justina.

-Hm? - spojrzałam na niego. W pierwszej chwili nie doszło do mnie to co mówi. - A tak, kluczyki, proszę. - wręczyłam mu pęk kluczy. - Dlaczego chcesz prowadzić?

-Widzę, że jesteś zdenerwowana i w chwili, gdy będziesz mi wszystko opowiadać...- westchnął drapiąc się po karku- Wolę żebyś siedziała na miejscu pasażera.

Jęknęłam. - Uh.. Jeśli chcesz. - Wrzuciliśmy walizki na tylne siedzenia i wsiedliśmy do auta. 

To tyle z moich wakacji w Miami. 

~*~

Opowiadając Justinowi całą historię trzęsłam się nieubłaganie. Oczywiście nie obeszło się bez krzyków na mnie, ale na końcu wydawał się spokojny i zmartwiony. Ominęłam oczywiście moment, w którym to właśnie jego miałam zabić. Wkręciłam mu bajeczkę o dziewczynie, która miała być moją ofiarą, ale nie byłam w stanie jej zabić.


Nienawidzę siebie. Za te wszystkie kłamstwa, oszustwa, ucieczki. Wiem, że nadejdzie dzień, w którym Justin lub Ronnie dowiedzą się mrocznej prawdy, którą ukrywam przed nimi od początku. 
Boje się tego dnia, bo wiem, że stracę wszystko na czym mi zależy.
Będę skończona.
Nic nie będzie miało dla mnie znaczenia.

Miami opuściliśmy bez żadnych problemów. Nigdzie jeszcze nie znaleźliśmy policji. Oparłam głowę o szybę auta i wpatrywałam się w ciemność przede mną. 
Była noc. Na autostradzie mijaliśmy kilka aut, lecz ruch nie był tak duży. 

Byłam zmęczona, że w pewnym momencie zamknęłam oczy i zasnęłam.

~*~

Przebudził mnie dźwięk mojego telefonu. 

- O nie. - szepnęłam, gdy zobaczyłam kto dzwoni.

-Kto to? -spytał Justin.

Nie odpowiedziałam mu na pytanie, tylko odebrałam połączenie.

-Czego? - mruknęłam niegrzecznie.

-Świetne zagranie Kat, całe Miami mówi o tobie, a niedługo będziesz poszukiwana w całym kraju. Szkoda, że nie zabiłaś tej osoby, którą było trzeba.

-Wiedziałeś, że tego nie zrobię. - mruknęłam i skuliłam się na fotelu. - Nie teraz. Proszę.

Jordan zaśmiał się okrutnie. -Obietnica to obietnica, a ty jej nie dotrzymałaś. Uważaj, niedługo spotka cię kara. 

Połączenie zostało zakończone. Poczułam frustrację. Krzyknęłam na całe auto i rzuciłam telefonem o podłogę.

-Hej! - zawołał Justin. - Co się dzieje?

-Nic. Daj mi już spokój.

Teraz jest już po mnie.

~*~

Leżałam w końcu w swoim łóżku. Starannie myślałam co robić dalej, lecz nic mi nie przychodziło do głowy. Poddać się? Nie, nie mogę tego zrobić?
Zabić Ronnie i Justina? Tego też nie.
Zabić Jordana, to jedyny sposób.

W domu było cicho. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po pokoju. Miałam dziwne przeczucie...jakbym była obserwowana.

Przeszłam do salonu, w którym przebywał Justin. Siedział na sofie oglądając telewizję. Podeszłam do niego od tyłu i objęłam go swoimi ramionami. Skierowałam usta na jego twarz i złożyłam mu mały pocałunek na policzku. - Witaj, przystojniaku. - przywitałam się.

Puściłam go i usiadłam obok chłopaka. Justin spojrzał na mnie łagodnie. Jego oczy były piękne. Duże, brązowe. Zakochałam się w nich już od pierwszej chwili, w której zobaczyłam Justina. To właśnie one przykuły moją uwagę. Ciemne jak gorzka czekolada, jednak on nie był gorzki. Był słodki. Najsłodszy chłopak na świecie. - Na co masz dzisiaj ochotę?

Chłopak westchnął i zamyślił się. - Co powiesz na wypad nad jezioro?

-Jezioro? - zmarszczyłam brwi. - Ostatnim razem źle się to skończyło, pamiętasz? - Nie podobało mi się to. Doskonale pamiętam nasz pobyt nad jeziorem gdzie wszyscy zniknęli, nasze auto płonęło, a ja musiałam zabrać jakąś broń i uciekać. To wtedy się to wszystko zaczęło. Gra, która istnieje do dziś. Na te wspomnienie moje włoski najeżyły się. Justin zauważył to i mnie mocno przytulił.

- Proszę. - wyszeptał w moje włosy. - Postaram się, żeby było teraz dobrze. Obiecuje.

Po chwili zastanowienia zgodziłam się. Szatyn ucieszył się na moją wiadomość. Jak widać, zależy mu na tym, żeby jechać nad jezioro. Pocałowałam go w usta i wstałam z kanapy uwalniając się z jego uścisku. Podeszłam do lady kuchennej i zaczęłam przygotowywać jedzenie.

-Nie! - krzyknął Justin przez co się wystraszyłam. Zauważył to i szybko zmienił wyraz twarzy. - Pojedziemy do supermarketu. Będzie szybciej. - uśmiechnął się.

- No jeśli tak chcesz... - nie dokończyłam i ruszyłam do swojego pokoju. Zanim wyszłam z salonu, odwróciłam się i spojrzałam na Justina. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego... jakby coś przede mną ukrywał. Coś skrywa głęboko przede mną i wiem o tym. Czuje to. Wiem, że stara się być normalny, ale mu to nie wychodzi.
Coś się stało, albo się dopiero stanie.

Spakowałam potrzebne mi przedmioty na plażę i wyszłam w pokoju. Pakowanie i poprawienie się zajęło mi więcej czasu niż Justinowi. Spotkaliśmy się pod jego autem. Wsiedliśmy i ruszyliśmy do supermarketu.

Moje domysły i przemyślenia nie dawały mi spokoju. Ciągle myślałam o tym, czy Justin coś przede mną ukrywa. Jeśli faktycznie tak jest, to ta rzecz jest na prawdę zła.
Zastanawiam się czy chcę się dowiedzieć o co chodzi?

-Jestem szczęśliwy, że jesteśmy razem. - odezwał się Justin. Automatycznie się uśmiechnęłam. Te słowa były piękne. - Jestem z kimś kto naprawdę mnie uszczęśliwia.

-A Ronnie?

-Przeminęło. - spoważniał. - Teraz liczysz się tylko ty.

"Teraz liczysz się tylko ty."

~*~

Zaparkowaliśmy na parkingu przed sklepem i wyszliśmy z auta. Justin zjawił się przy moim boku i delikatnie złączył nasze dłonie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Pomimo tego wszystkiego, czułam się szczęśliwa. Byłam w nim zakochana i to bardzo. Cieszę się, że w końcu jesteśmy razem. W końcu znalazłam swoje szczęście w tym całym smutku.

Weszliśmy do sklepu. Panował tu wyjątkowy spokój i cisza. Nie było tu zbyt wielu ludzi. Zabraliśmy koszyk i ruszyliśmy w głąb sklepu. Zabieraliśmy różne przekąski na plaże.

- Zaczekaj, zaraz wrócę. Pójdę tylko po coś. - oznajmił mi Justin i zniknął gdzieś po między półkami. Wzruszyłam tylko ramionami i postanowiłam czekać. Przeglądałam różne produkty, a te które mi się spodobały wrzucałam do koszyka.

Lampy w sklepie zaczęły w dziwny sposób migać. Rozglądnęłam się i nikogo nie widziałam. Przestraszyłam się. Justina nie było obok mnie. Poczułam się jak w horrorze. Ludzie znikają. Ja zostaję sama. Pojawia się morderca i mnie zabija. Światła coraz mocniej migały i coraz dłużej było ciemno.
W pewnym momencie zgasły całkowicie przez co krzyknęłam. Widziałam tylko palące się światła awaryjne. Byłam przerażona.

Gdzie jest mój Justin?
Odłożyłam koszyk na podłogę i zaczęłam szukać wyjścia. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ było ciemno, a światła awaryjne w niczym nie pomagały.  

Usłyszałam za sobą kopnięcie koszyka zakupowego. Nie widziałam zbyt dobrze, ale byłam w stanie dostrzec postać. Dzięki słabemu światłu, dostrzegłam nóż w jego prawej ręce. Miał na sobie ciemne ubrania i maskę przez co nie mogłam poznać kto to był. Wydobyłam z siebie cichy krzyk przerażenia. Cofnęłam się krok do tyłu. Postać ruszyła w moim kierunku. Odwróciłam się i zaczęłam biec na ślepo, obijając się co chwilę o półki sklepowe. Skręciłam w jedną z alejek. Co chwilę się odwracałam i sprawdzałam czy nikogo nie ma. W chwili gdy odwróciłam głowę potknęłam się i upadałam. Ale potknęłam się nie o produkt, tylko o nogę. Napastnik zaczął mnie szarpać. Starałam się uwolnić z jego uścisku, lecz był znacznie silniejszy ode mnie. Krzyczałam i wierciłam się ile mogłam. On nie wydawał żadnych dźwięków, nic nie mówił. Zacisnęłam zęby i wyrywałam mu się bardziej. Nagle rozluźnił lekko uścisk, co dało mi szansę na ucieczkę. Zanim uciekłam poczułam przecięcie na moim ramieniu. Wydałam okrzyk bólu. Przeciął moje ramie nożem w chwili gdy chciałam mu uciec.

Zaczęłam biec. Nie odwracałam się nawet. Biegłam przez alejki jak najdalej od niego. Światło z supermarkecie zaczęło migać, aż oświetlenie całkowicie wróciło do normalności. Zatrzymałam się i rozejrzałam się w około. Znalazłam się blisko wyjścia, więc dobiegłam do niego i wydostałam się ze sklepu. Na parkingu czekali pracownicy i ludzie, którzy robili zakupy. To była chora sytuacja. Dlaczego, akurat ja zostałam tam sama i zostałam zaatakowana?
Chciałam znaleźć Justina. Rozglądałam się wszędzie. Ludzie patrzyli się na mnie przez cały czas. Lewą ręką trzymałam się za mocne przecięcie na prawym ramieniu. Krew ciągle sączyła się z rany.
W końcu  dostrzegłam Justina. Zasapana poszłam w jego stronę.

-Justin co się stało? Dlaczego ci wszyscy ludzie są tutaj, a ja byłam tam? Gdzie ty byłeś? Zostałam zaatakowana! - krzyknęłam przerażona.

Justin spojrzał na mnie, przyciągnął do siebie i przytulił. - Spokojnie. Już jest dobrze. Musimy jechać do szpitala.

-Odpowiedz na moje pytania! - warknęłam. - Co to do cholery miało być? Proszę powiedz mi, że nie zwariowałam. - Ostatnie zdanie wypowiedziałam przerywanym szeptem, bo zaczęłam płakać. Justin przycisnął mnie do siebie mocniej i dłonią gładził moje plecy. Dotknął moich włosów i mnie pocałował.
Puścił mnie i otworzył drzwi. Wsiadłam do auta, a po kilku sekundach on siedział już obok mnie.

- Oprócz opatrzenia rany lekarze powinni prześwietlić ci głowę. - Na te słowa niezwłocznie odwróciłam głowę w jego stronę i skrzywiłam brwi.

- Ty sobie ze mnie żartujesz? Masz mnie już za wariatkę, tak?

- Nie to miałem na myśli! - podniósł ton. Justin zauważył moje przerażenie i szok. Szybko zmienił wyraz twarzy i ton. - Może uderzyłaś się w głowę? W drodze do szpitala opowiesz mi wszystko.

Nadal ciężko dyszałam. To nie było normalne. Czuje, że to było wszystko zaplanowane. Jakim sposobem psuje się światło w sklepie, wszyscy znikają, zostaję tylko ja i jestem atakowana. To ma wspólny wątek z grą, w której jestem. Mam przeczucie, co do osoby, która mogłaby to zrobić, ale nie jestem pewna. Boje się, że to może być prawda, a ja nie chcę jej do siebie przyjąć. 


~*~

Po wizycie w szpitalu Justin koniecznie chciał zrobić zakupy. Zrezygnowaliśmy z wypadu nad jezioro. W szpitalu zaszyli mi ranę. Z głową jest wszystko w porządku. Nie czułam się zbyt dobrze. Ciągle mnie mdliło i kręciło się w głowie. Może to przez te wszystkie wydarzenia?

Zaparkowaliśmy auto na podjeździe przed domem i wysiedliśmy z niego. Justin otworzył bagażnik i zabrał dwie pierwsze torby, z którymi poszedł szybko do domu. Chciałam mu pomóc, więc skierowałam się do bagażnika. Zabierając torby coś błysnęło mi w oczach. Odłożyłam torby na ziemię i odsłoniłam dany przedmiot. Była to maska i zakrwawiony nóż. Doznałam szoku. Otworzyłam usta ze zdziwienia, lecz szybko zamknęłam je dłońmi. Jednak moje przemyślenia były trafne. To Justin mnie zaatakował w supermarkecie. Mój Justin.

Na kilka sekund nie myślałam o niczym, a jednocześnie w mojej głowie pojawiło się tysiące myśli.
Justin współpracuje z Jordanem?
On też chce się mnie pozbyć?
Nie kocha mnie?
Cały czas kłamał?
Oszukiwał?

Złapałam się z całej siły za włosy i zamknęłam oczy. To nie może być prawda. Nie chcę w to wierzyć. Nie mogłam się na zapas załamywać. Muszę dowiedzieć się jak jest. Adrenalina zaczęła szaleć. Wprowadzałam się w stan złości. Zabrałam nóż oraz maskę i zamknęłam bagażnik. Nie przejęłam się zakupami. One nie były w tej chwili ważne.
Weszłam do domu z hukiem. Nie było go w salonie. Przeszłam do korytarza, w którym znajdowały się sypialnie. To właśnie tam znalazłam Justina. Wyrzuciłam z dłoni maskę, a za to mocniej zacisnęłam rękę na nożu. Justin nie spodziewał się niczego, więc rzuciłam się na niego i przycisnęłam go do ściany przystawiając nóż do jego krtani.

- Co to kurwa jest? - krzyknęłam. - Tak cię bawi nękanie mnie? Dlaczego to robisz?!

Justin był zdziwiony moim zachowaniem. - To nie moje! - odparł w złości.

- Jaja sobie robisz? Nie będę żadną idiotką.

- Kat, uspokój się. Nie wiem gdzie to znalazłaś i co to jest, ale obiecuje to nie jest moje.

Zaśmiałam się sarkastycznie. - Skąd mogę mieć pewność, że nie kłamiesz? Może od początku tak udawałeś? Wcale mnie nie kochasz. Udawałeś miłość, abym zmiękła. Dobrze wiedziałeś, kiedy uderzyć.

- Katniss uwierz mi proszę. - powiedział spokojnie. Spojrzałam mu w oczy. Nie byłam pewna czy mam mu ufać. Jego oczy w tajemniczy sposób mówiły do mnie, że to ja sobie coś zmyśliłam. Uwolniłam go lekko. Justin wykorzystał sytuację, obracając mnie. Teraz to ja byłam przybita do ściany, jednak nadal trzymałam nóż. Każde z nas ciężko dyszał. - Uwierz mi głupia kretynko. - warknął i z całej siły pocałował mnie w usta. Odwzajemniłam go pomimo wszystkiego. Całowaliśmy się gwałtownie. To był inny pocałunek. Dziki. Emocjonalny. Seksowny. Opuściłam nóż na podłogę i wplotłam dłonie w włosy Justin. On objął mnie w talii i odsunął od ściany. Prowadził mnie do sypialni. Nie oderwaliśmy się od siebie. Nasze usta były złączone w gorącym pocałunku.

W chwili dotarcia do sypialni Justin rzucił mnie delikatnie na łózko i położył się na mnie. Całował mnie w szyję. Podniecało mnie to cholernie. Westchnęłam głośno przez co Justin się uśmiechnął podczas pocałunku. Sięgnęłam po jego koszulkę i zdjęłam ją z niego. Nasze ciała były rozgrzane. Justin nie pozostał w tyle i również zdjął ze mnie koszulkę. Pocałował mnie w usta i przeniósł się ponownie na szyję zjeżdżając w dół. Nie wiem do jakiego punktu nas to zaprowadzi. Liczy się teraz dana chwila. Dłonie Justina zwiedzały każdy zakątek mojego ciała. Dotykał moich ud, brzucha, piersi. Składał mokre pocałunki na klatce piersiowej. Było mi gorąco. Czułam się cudownie. Wszelkie problemy odeszły w zapomnienie.Pragnęłam Justina. Moja żądza była ogromna. Pragnęłam jego miłości i mi ją okazywał. Zadziwia mnie, że jeszcze dosłownie kilka minut temu trzymałam nóż przy jego szyi, a teraz jesteśmy ku drodze seksu.

Leżałam swobodnie na łóżku, oddając się przyjemności jaką sprawiał mi Justin. Chłopak był już gotowy rozpiąć guziki od moich jeansów, aż nagle usłyszeliśmy huk. Podskoczyłam do pozycji siedzącej, a Justin odsunął się ode mnie. Rzuciliśmy sobie krótkie, porozumiewawcze spojrzenia. Ubraliśmy swoje koszulki i wyszliśmy po cichu z sypialni sprawdzić skąd pochodził ten hałas.
Przeklinałam w duchu. Tak piękna chwila została w bezczelny sposób przerwana.

Znowu wszystko powróciło


Od autora: Cześć. Jest o to długo wyczekiwany rozdział 19. Nie będę przepraszać. Tak jakoś po prostu wyszło. No trudno. Mam nadzieję, że chociaż wam się spodoba, bo nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie wiedziałam co mam tutaj napisać. Mam już zarys fabuły na inne rozdziały, a na ten nic nie mogłam znaleźć. Co powiecie na ten ostatni gorący akt? Nie jestem specem od pisania sprośnych momentów bohaterów soo nie wiem jak to wyszło.
Kilka spraw organizacyjnych.
1. Chcę was poinformować o pewnym fakcie. Zastanawiam się nad kursem pisarskim. Chcę lekko zmienić fabułę, rozbudować ją i... wydać w formie książki. Co o tym sądzicie?

2. Chyba ważniejsza sprawa. Ff Black Moon doczeka się prawdopodobnie angielskiego tłumaczenia! Jest pewna dziewczyna, która chce to robić. Nie wiem co z tego wyniknie, ale już chęć tłumaczenia tego opowiadania jest fenomenalna!

Dziękuje za 15k wyświetleń i za komentarze. Jesteście kochani.
KOMENTUJCIE!!

Do następnego. x
(rozdział nie jest poprawiany, piszcie jeśli są jakieś błędy, jestem również otwarta na wszelkie sugestie, lub wasze przemyślenia)

WSZELKIE PYTANIA KIERUJCIE TUTAJ
http://ask.fm/sellyhommie
ODPOWIEM NA KAŻDE WASZE PYTANIE :))

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 18



Nie jestem pewna czy dobrze postąpiłam, prosząc Justina o pomoc. W końcu od niego uciekłam, a już po kilku dniach po niego dzwonię. Nie wiem dlaczego akurat Justin. Chłopak ma świetne znajomości, które pomogą mi wszystko wygrać. A może obudziła się we mnie tęsknota? Możliwe, że tęskniłam.
W momencie jego przyjazdu do Miami, nie mogłam mu spojrzeć w oczy, a jeśli to robiłam, nasz kontakt wzrokowy trwał dwie sekundy.

-Jesteś pewna, że ten Kit to Jordan? - spytał mnie Justin. 

Siedział na kanapie w moim salonie w pokoju hotelowym. Justin następnego dnia przyleciał tu samolotem. Jak twierdził -dla mnie. Stałam przy oknie z widokiem na ocean. Tak na prawdę, nie miałam jeszcze okazji z korzystania atrakcji Miami. Nie miałam chwili spokoju.

-Tak. - odpowiedziałam cicho. - Sprawdziłam go.

-A co jeśli ta dziewczyna podała ci fałszywe nazwisko? 

Odwróciłam się i spiorunowałam Justina wzrokiem. - Dałam jej łapówkę. Poza tym jeśli mi nie wierzysz, to sam możesz się przekonać. On cię nie zna.

Justin wymruczał coś cicho pod nosem. Nie mogłam zrozumieć jego słów. Brzmiały one jak "niestety go znam" albo "mylisz się". Nie rozumiałam go. Miałam ochotę nakrzyczeć na niego, jak beznadziejnie się teraz zachowuje, ale też i rzucić się na niego i pocałować go w usta.

- Nie wiem po co ja ci tu kazałam przyjeżdżać. -warknęłam gniewnie i ruszyłam do sypialni. - Mogłam załatwić to z tobą przez telefon.

-Ja chyba wiem dlaczego kazałaś mi tu przybyć. - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i jak się okazało, Justin stał całkowicie za mną, przez co nasze ciała się lekko stykały. - Chciałaś mnie tu. Tęsknota cię zżerała.

- Zwariowałeś? - prychnęłam. - Wcale nie.

Justin się zaśmiał. - Oj Katt, wydaje mi się, że jednak tęskniłaś.

- Niby skąd to wiesz? - wychrypiałam.

Justin przewrócił oczy. - Oj daj spokój wiem, że tak. - Chłopak objął mnie w pasie i miałam wrażenie, że chce mnie pocałować. Moje ciało było sparaliżowane, a mózg jakby przestał działać. Przysunęłam się do niego bliżej, prawie dotykając jego ust, jednak Justin zrobił unik złapał moje nogi, podciągnął do góry i rzucił na łóżko.

-Hej! - krzyknęłam. - Za co... - nie dokończyłam, bo w tym samym czasie Justin znalazł się obok mnie i zaczął mnie łaskotać. Mój śmiech było pewnie słychać na korytarzu. - Justin! Przestań, nie lubię tego.

- Skończę, jeśli przyznasz, że za mną tęskniłaś. - na chwilę się zatrzymał.

- Nie będę kłamać. - odparłam przez co, Justin znów zaczął mnie łaskotać. - O mój Boże, Justin przestań. - krzyczałam i śmiałam się jednocześnie, ale on nic sobie z tego nie robił. - Dobrze! Tęskniłam za tobą!

- Widzisz, łatwo poszło. - przybliżył się do mnie i lekko pocałował moje usta. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone. Justin odsunął się i wstał z łóżka.

- Palant. - mruknęłam cicho.

- Słyszałem! 

-Bo tak miało być. - odparłam. Justin rzucił mi tylko łobuzerski uśmieszek i przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie i włączył telewizor. W tym czasie poszłam do łazienki, by poprawić włosy. Przeczesałam je i przeszłam do salonu, zajmując miejsce obok Justina.

- Jestem głodny. - odparł. 

-Chcesz coś zamówić? - spytałam.

- Mam inny pomysł. Kolacja w restauracji, co ty na to? 

Zgodziłam się na jego propozycję. Była dopiero godzina 18. A mamy przed sobą całą noc. Ubrałam na siebie zwiewną sukienkę w jasne kwiaty, a na nogi wsunęłam koturny.
Z uśmiechem na twarzy wyszliśmy na kolację.

~*~

Przebywaliśmy z małej restauracji na plaży. Nastrój sali był przyjemny. Panował tu półmrok, który dodawał urokowi temu miejscu. Zajęliśmy stolik w głębi sali. Ściany były pokryte krwistoczerwonymi tapetami z meszkiem. W okół sali stały ogromne belki z ciemnego drewna. W tle grała muzyka klasyczna, gra przez muzyków. Podobało mi się tu.

Zamówiliśmy jedzenie i czekaliśmy na swoje zamówienie. Przyjrzałam się Justinowi.Wyglądam całkiem inaczej niż ostatnio. Jego oczy podkreślały ciemne cienie. Sprawiał wrażenie osoby, która przez kilka dni nie spała. Jego szczęka była mocno zarysowana, a policzki opadnięte. Nie wyglądał za dobrze. W moim brzuchu poczułam ucisk. Co jeśli wygląda tak przeze mnie? Co jeśli go zraniłam, tak bardzo, że przestał jeść i spać? Może miał coś ważnego do zrobienia? W mojej głowie panował chaos. Tysiące pytań cisnęło mi się na język, ale żadnego nie byłam w stanie wypowiedzieć. Coś mnie blokowało.

- Justin wszystko w porządku? - Tylko na takie pytanie było mnie stać. Szatyn miał spuszczoną głowę. Podniósł ją do góry i uśmiechnął się lekko.

-Jasne. - Wyczułam sarkazm. - Jest okej.

Zmarszczyłam brwi i rzuciłam karcące spojrzenie. - Niech ci będzie. Co słychać u Ronnie?

W tym samym momencie kelner przyniósł nam jedzenie. Podał dla nas dwa duże półmiski z sałatką grecką oraz kurczakiem. Podziękowaliśmy i zabraliśmy się za jedzenie.

- Nie wiem. Zerwałem z nią.

Na te słowa, zakrztusiłam się jedzeniem. Kaszlałam bardzo mocno, przez co kilka osób spojrzało się w naszą stronę. Sięgnęłam po wino i pociągnęłam łyk napoju. - Jak to z nią zerwałeś? - sapnęłam cicho. - Dlaczego? Jak?

- Nic ci nie jest? - zmartwił się.

- Nie.- chrząknęłam. - Mów mi wszystko.

- Co jest do opowiadania? Już wcześniej ci mówiłem, że chcę z nią zerwać i nadszedł ten dzień.

- Jak to przyjęła?

Justin westchnął głośno. - Dosyć ciężko. Sądziła, że kłamię i mi nie odpuści. Wyniosła się z własnego domu. Powiedziała, że zostawi go tobie, ale niedługo wróci.

- Justin, dlaczego to zrobiłeś? - wymamrotałam.

Chłopak spojrzał mi prosto w oczy, ujął moją dłoń i ją pogłaskał.

- Bo mam inną dziewczynę.

Kolację kończyliśmy w niezręcznej ciszy. Wzrok miałam skupiony na jedzeniu, jednak czułam, jak Justin się na mnie patrzy. Moje policzki były całe czerwone ze wstydu. Nie mogłam uwierzyć, że Justin zerwał z moją siostrą... dla mnie. Z jednej strony cieszyłam się w duchu jak małe dziecko, że jest szansa na mój związek z Justinem, ale z drugiem czułam ogromne poczucie winy. To przeze mnie. Gdyby nie ja, oni byliby razem dalej. Wiem to.

- Przepraszam, pójdę na chwilę do łazienki. - wymruczałam. Nie patrząc na Justina, ruszyłam biegiem nie do toalety, ale na zewnątrz. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Oceaniczna bryza zderzyła się z moim ciałem. Czułam lekki wiatr muskający moją skórę. Nie było zimno. Były wręcz idealnie. Księżyc rozjaśniał wszystko swoim srebrnym światłem. Gdzieniegdzie migotały mniejsze i większe gwiazdy. Usiadłam na ławce obok wyjścia i poczułam wibracje telefonu. Do całkowitego zniszczenia mi wieczora, brakowało telefonu od Jordana.

- Czego chcesz? - splunęłam ze złością.

-Och, spokojnie księżniczko. - na jego słowa skrzywiłam się. - Kolejne zadanie na ciebie czeka.

- Kolejne? - pisnęłam, wstając z ławki. - Nie chcę już niczego robić.

-Jeśli tego nie zrobisz, ktoś z twoich bliskich umrze.

Westchnęłam i zrezygnowaniem usiadłam ponownie na ławce. - Co mam zrobić?

Jordan opowiedział mi cały plan z dokładnością. Zakończył połączenie, a ja ruszyłam w moje wyznaczone miejsce, zostawiając Justina samego w restauracji.

Pierwszym punktem planu, było dostanie się do furgonetki, w której czekał na mnie cały sprzęt i strój. Pojazd taki czekał na mnie oddalony o 200 metrów oddalony od restauracji. Była otwarta. Weszłam na jej tyły i znalazłam tam tylko noże. Doszłam do wniosku, że będzie to dosyć spokojne zadanie. Zdjęłam z siebie sukienkę, jaką miałam na sobie. Wciągnęłam na nogi skórzane spodnie, botki, oraz koszulkę i ciemną kurtkę. Schowałam broń i wyszłam z auta.

Teraz musiałam się udać do klubu oddalonego o kilka przecznic. Pośpiesznie mijałam budynki, aż nie znalazłam się w klubie.... w którym już byłam. Z odwagą weszłam do środka i od razu przeszłam do rzeczy. Rozglądnęłam się po sali, która była przepełniona ludźmi. Poczułam wibracje swoje telefonu, pośpiesznie odebrałam.

- Co teraz?- zapytałam. Podeszłam do baru, przy którym stałam kilka dni temu i wabiłam swoje ofiary. Zrobiło mi się źle przez to wspomnienie.

- Musisz iść na górę, do boksu numer 5. Tam ktoś będzie na ciebie czekał. Poza tym ślicznie wyglądasz. - usłyszałam pomruk w słuchawce. Rozglądnęłam się, żeby w tłumie znaleźć Jordana.

- Co to kurwa ma być? Pokaż się. Wiem kim jesteś.- warknęłam.

Jordan zaśmiał się do telefonu. - Jeśli wiesz kim jestem, znajdź mnie.

Połączenie się urwało. Wiązanka wyzwisk wyrwała mi się z ust. Schowałam telefon i ruszyłam na górę przez schody. Jordanem zajmę się później. Często zastanawiało mnie, jak będzie wyglądać nasze spotkanie. Co się wydarzy. Pragnę go zabić, lecz nie wiem jak. Szybko i bezboleśnie, czy ranić go tak długo jak on mnie? Pragnę zemsty na nikim innym, jak właśnie na nim. Należy mu się piekło z życia. Dołożę wszelkich starań, by tak się stało. Na piętrze było zaledwie kilka osób. Niezgrabnie poprawiłam swoje włosy, zarzucając je do tyłu. Czułam na sobie wzrok tych ludzi. Miałam wrażenie, że znają mnie tu bardzo dobrze. Wiedzą co robię.            
  Kurczowo trzymałam się rękojeści noża. Byłam czujna i gotowa. Po kolei mijałam boksy, które były zamknięte. Dotarłam do boksu numer 4. Lecz gdzie jest piąty. Stałam przed masywnymi drzwiami z metalu. Nie byłam pewna co może się tam kryć. Nie czekając przeszłam przez nie i dzięki temu znalazłam się w ciemnym korytarzu. Było tu jeszcze ciemniej niż w tamtej części klubu. Gdzieniegdzie świeciły małe lampeczki z białym światłem. Ściany i podłoga były pokryte czerwonym dywanem. Pachniało tu stęchlizną. Niezbyt przyjemne miejsce. Na korytarzu nie było nikogo. Czułam dziwna, napiętą sytuację. Już wcześniej byłam czujna, ale teraz sięgnęłam granic. Byłam zdenerwowana. Pojedyncze krople potu spływały po moim ciele. Wytarłam ręką czoło i ostrożnie wyciągnęłam nóż.

Znalazłam się przed boksem numer 5. Dłoń ułożyłam na klamce od drzwi. Moje nogi uginały się pod wpływem ciężaru ciała. Serce biło jak szalone. Pragnęłam mieć już to za sobą. Przekroczyłam próg drzwi i znalazłam się w środku. Stałam na małej powierzchni pokoju, który był oddzielony jeszcze kotarą. Odsunęłam ją lekko i ujrzałam Justina stojącego do mnie tyłem. Wewnątrz siebie wydobyłam piskliwy krzyk, jednak na zewnątrz wyglądałam naturalnie. Mam teraz zabić Justina. To on jest kolejną osobą z listy.

"Nie, nie, nie!" krzyczałam w myślach. Pośpiesznie wycofałam się na korytarz. Byłam zdruzgotana i zdenerwowana. Jordan świetne rozłożył karty. Powoli zaczyna mnie niszczyć.

Wybiegłam z klubu z nożem w ręce. Sapałam i płakałam. Poszłam przed siebie w głąb ciemnej uliczki. Uczucia zmieszały się we mnie i nie wiedziałam co myśleć. Wstąpiła we mnie złość, której nie mogłam opanować. Jakim sposobem Justin znalazł się w klubie, w tym boksie? Cała się trzęsłam, ale nie z zimna. Z nerwów. Przy ścianie jednego z budynku ujrzałam dwie dziewczyny. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Podeszłam do nich i przecięłam każdej z nich szyje. Ich drobne ciała, bezwładnie opadły na ziemię.
Pragnęłam śmierci każdego, kogo spotkałam na swojej drodze.
Każdy kto na mnie spojrzał lub mnie minął- umarł.
Z moich rąk zginęło jeszcze kilka osób.
Nie byłam sobą. Nie przypominałam nawet Katniss sprzed kilkunastu lat, która zabijała będąc dzieckiem. Teraz weszłam na nowy etap. Zabijanie z zimną krwią. tylko do tego się nadawałam.

Mój oddech był płytki. Biegłam do hotelu. Dopiero po drodze dotarło do mnie co zrobiłam.
Będąc już w pokoju, zrzuciłam z siebie ubrania, które były poplamione krwią. Cudem uniknęłam ludzi w holu i na ulicy.

Będąc pod prysznicem, usłyszałam otwierające się drzwi. Przeraziłam się. Pośpiesznie wybiegłam spod wody, owijając ciało ręcznikiem. Wyciągnęłam broń i wyszłam z łazienki. Przybliżyłam się do ściany. W pokoju pojawił się Justin. Jego mina mówiła sama za siebie, że jest zdziwiony takim widokiem.

-Boże, Justin! - krzyknęłam. - Przestraszyłeś mnie!

-Przepraszam. - rozłożył ręce w geście zmartwienia. - Nie chciałem. Wszystko w porządku? Dlaczego nie zjawiłaś się w klubie? Masz zamiar mi wszystko wyjaśnić?

-Niby co? - odłożyłam broń i zacisnęłam ręce na klatce piersiowej.

Justin spojrzał na mnie z niedowierzaniem. -Poważnie? Nagłe wyjście z restauracji. Później dostałem od ciebie sms'a żebym przyszedł do klubu i nawet się tam nie zjawiłaś. - warknął.

Rozchyliłam usta. Byłam w szoku. Jordan musi mieć dostęp do mojego telefonu. Tylko jak? Dostałam go od Ronnie. - Justin... ja.. przepraszam. - wydukałam. - Nie bądź zły na mnie. Nie wiem co się dzieje.

Szatyn miał cały czas zmarszczone brwi. Po chwili zarys jego twarzy złagodniał. Podszedł do mnie i mnie przytulił. - Już dobrze.

Pod wpływem jego słów rozluźniłam spięte mięśnie i odwzajemniłam uścisk.

-Ubierz się. - wyszeptał mi do ucha. - Zabiorę cię gdzieś.

-Gdzie? - zaciekawiłam się propozycją.

-Niespodzianka.

~*~


Justin jednak daleko mnie nie zabrał. Znajdowaliśmy się na dachu hotelu, w którym przebywaliśmy. Na dachu został stworzony mały ogród botaniczny. Usiedliśmy na jednej z ławek, z której podziwiałam ocean nocą. Czułam się niespokojnie. Nie powiem Justinowi o sytuacji z klubem. Nie mogę go już więcej ranić.

Uśmiech z twarzy Justina nie schodził. Miałam wrażenie, że zapomniał o tym całym świecie, który nas otacza. Postanowiłam zachować się jak on. Odprężyłam się i posłałam mu uśmiech. Chłopak objął mnie ramieniem przez co jeszcze bardziej zmniejszył odległość pomiędzy nami. Gdybym była normalną dziewczyną, uznałabym, że jest to jedna z wspaniałych randek. Ogród, ocean, ciemne niebo pokryte gwiazdami. Romantyczne napięcie, pomiędzy kochankami. Moje życie jest zbyt skomplikowane, na takie proste rzeczy. Niepewnie oparłam głowę na ramieniu Justina.

-Jak się czujesz? - zapytał mnie cicho. Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak się czuje. Byłam jedną mieszkanką uczuciową. Czułam się nijak. Westchnęłam.

-Dobrze. - skłamałam. - A ty?

- Mogło być lepiej. - przyznał. - Cieszy mnie fakt, że jestem przy tobie.

Mój brzuch eksplodował. Poczułam miłe uczucie ciepła. To przyjemne, słyszeć takie słowa. Mimowolnie zachichotałam. Odprężałam się stopniowo.
Jak dobrze.

Nie musieliśmy za dużo rozmawiać. Wystarczyła nam nasza obecność. Justin chwycił moją dłoń i delikatnie ją masował. Poczułam się dobrze.

-Kat, muszę ci coś wyznać. Coś bardzo ważnego. - powiedział stanowczo.

Zmartwiłam się. Co jeśli chce powiedzieć, że ma mnie dosyć i to jest czułe pożegnanie? Nie chcę go ponownie stracić.

-Słucham. - wyszeptałam przeraźliwie łamiącym się głosem.

Szatyn przez chwilę siedział w ciszy, jakby myślał nad doborem słów. Odwrócił głowę z moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy. Jego wzrok przeszedł mnie na wylot. Ponownie się zdenerwowałam.

- Kocham Cię Katniss, kocham cię cholernie mocno. Nie mogłem już wytrzymać. Codziennie walczyłem z moim uczuciem. Raniło mnie to, że mnie odtrącasz. Powoli godziłem się z tym, że nic do mnie nie czujesz...

Miałam łzy w oczach. Przerwałam mu i pocałowałam go. Pocałunek był gorący i pełen uczucia. Był całkiem inny od tych, które razem przeżyliśmy. Ten był najlepszym. Odsunęłam się lekko od niego.

- Też cię kocham, Justin.

~*~

Po tym jak wyznałam Justinowi swoje uczucia, poczułam się wspaniale. Miałam wrażenie, jakby pewien ciężar spadł z mojego serca. Siedzieliśmy na kanapie, wtuleni do siebie.

-Obejrzyjmy jakiś mecz. - zaproponowałam.

- Ty i sport? - chłopak się zdziwił. - Nowość.

-Hej! - uderzyłam go lekko w pierś. - Jeszcze dużo o mnie nie wiesz.

- Ale z chęcią się wszystkiego dowiem. - wyszeptał i pocałował mnie w usta.

Sięgnęłam po polot od telewizora i włączyłam go na kanale informacyjnym.

"Wiadomość z ostatniej chwili. Groźny morderca z Miami."

Na te słowa uwolniłam się z uścisku Justina i usiadłam prosto.

" Dziś w nocy odnaleziono pięć martwych ciał ludzi w różnym przedziale wiekowym. Policja rozwiązuje tę dziwną zagadkę. Jak się okazało, podobne zdarzenia miały miejsca w okolicach Nowego Yorku. Prosimy mieszkańców o uwagę i bezpieczeństwo. "

-Justin, musimy uciekać.


Od autorki: PRZEEPRASZAM WAS BARDZO. 3 tygodnie czekaliście na rozdział i jest szczerze do dupy. Osobiście liczyłam, że w tym czasie będziecie komentować rozdział 17, żeby jakoś zmotywować mnie do pisania, ale no jak widać............:))))))))))

PROSZĘ ZRÓBCIE MI PREZENT NA DZIEŃ DZIECKA I ZOSTAWCIE PO SOBIE MULTUM KOMENTARZY :((
Sądziłam, że po egzaminach będzie już lajt, natomiast jest jeszcze gorzej, niż sądziłam.

Co sądzicie o rozdziale? Swoje zdanie piszcie w komentarzach.

Mogą pojawiać się liczne błędy, bo rozdział nie jest sprawdzany a nie mam na to już siły.

Do następnego skarby moje kochane x

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 17



Jechałam już może od ponad godziny.  Kierowałam się w kierunku New Jersey. Od Florydy dzieliło mnie ponad 18 godzin jazdy, bez przystanków. Nie wiedziałam co czułam. Nie wystąpiła ani złość, ani smutek i żal. Nie czułam nic. Byłam może jedynie zdezorientowana. Justin mówił prawdę. On na prawdę coś do mnie czuje. Nie mogę się oszukiwać - ja również. Każdego dnia czułam się przy nim swobodnie. Czułam, że jest on osobą godną mojego zaufania i wiem, że nie zrobi mi żadnej krzywdy. Pocałował mnie, nie dlatego, żeby zaspokoić swoje pragnienia. Zrobił to z uczucia. Cholernie podobało mi się całowanie z Justinem. Mogłabym muskać jego usta przez cały czas, lecz na drodze stoi Ronnie. Nawet gdyby się rozstali to nie widzę cienia szansy na mój związek z Justinem.

Mogłabym się zachować jak typowa aktorka w filmie i uciec ze swoim ukochanym jak najdalej, by nikt nie przeszkodził nam w dzieleniu się swoją miłością. Niestety żyję w realiach, w prawdziwym życiu, nie mam tak łatwo. Codziennie natrafiam na różne przeciwności losu. Już nawet tak bardzo nie raniła mnie "gra", w której jestem, niż to, że nie mogę być z Justinem.

On nie może wiedzieć, że żywię do niego jakieś uczucia. Miłość oznacza destrukcję. Może ona nas zniszczyć. Musiałam być silna i pokazać mu, że mi na nim nie zależy. Wiem, że to mogło go zaboleć, zranić, ale inaczej nie dałabym rady. W chwili gdy ranie Justina, ranię również i siebie.
To jest okropne.

New Jersey kojarzy mi się z wielką imprezą. Na każdej ulicy znajdował się klub taneczny. Jest to urocze miasto z duszą towarzyską. Zastanawiałam się nad zatrzymaniem tutaj, lecz im szybciej dotrę na Florydę, tym dłużej będę mogła tam przebywać. Odbędę wycieczkę po innych miastach siedząc w aucie.

Mijałam przeróżne miasta i miasteczka. Były też takie miejsca, o których w ogóle nie słyszałam. Wszędzie stały albo budynki, albo drzewa. Podróż nie była jednak tak przyjemna.

W Waszyngtonie zatrzymałam się banku, by wypłacić pieniądze. Czułam, że coś może się stać. Wewnętrzny lęk był coraz większy. Postanowiłam wypłacić całą sumę z konta. Były to bardzo duże pieniądze. Muszę być teraz rozważna i starannie ich pilnować.

~*~

Po dwóch dniach jazdy i spania w motelach dotarłam na Florydę. Droga z Orlando do Miami zajęła mi trzy godziny. Zatrzymując się przed pierwszym, szybko wybranym hotelu, nie mogłam uwierzyć, że tu jestem. Budynek był piękny. Biały marmur pokrywał wysokie ściany budowli. W okół niej rosły małe krzewy i drzewa. Budynek z wewnątrz był nowoczesny. Zachwyciłam się zwykłym hotelem, a najlepsze było przede mną.
Miami Beach.
Co może być lepszego od widoku błękitnego Oceanu Atlantyckiego?
Wysiadłam z auta, podziwiając nadal idealnie krystaliczną wodę. Z nad plaży dochodziły krzyki małych dzieci i dorosłych bawiących się dobrze. Słońce górowało wysoko i ogrzewało swoimi promieniami. Było bardzo gorąco. Marzyłam teraz o chłodnej kąpieli. Jestem wyczerpana, więc dziś daruję sobie wszelkie rozrywki, ale od jutra zaczynam się tu dobrze bawić. Czas zapomnieć o wszystkich zmartwieniach i problemach. Teraz to jest mój czas.

Zabrałam torby z auta i zamknęłam pojazd dokładnie. Wchodząc do holu hotelu, przywitał mnie zimny podmuch wiatru z klimatyzacji. Hol, tak jak na zewnątrz, był cały z marmuru. Po moich obu stronach ciągnęły się długie kolumny. Prowadziły one do recepcji. Budynek był mocno oświetlony ponieważ, światło słoneczne sięgało aż tutaj. Spojrzałam na górę i ujrzałam nad sobą wielką kopułę. To dzięki niej jest tu tak jasno. Przy ścianach stały małe stoliki oraz krzesła z ciemnego drewna, obite czerwonym materiałem. Na podłodze rozłożony był długi, czerwony dywan. Każdy mógł zauważyć, że motywem tego hotelu jest biel i czerwień.

Domyślam się, że hotel ten nie należy do tanich. To był jednak błąd, znaleźć pierwszy lepszy hotel. Nie potrzebuje niczego kosztownego mimo, że mam przy sobie dużą sumę pieniędzy.
Zeszłam powoli po schodkach, ciągnąc za sobą walizkę.

-Może pomóc? - podszedł do mnie hotelarz i spytał o pomoc.

- Jeśli możesz. - uśmiechnęłam się do niego i podałam mu walizkę.

-Witamy w Palm Spring. - posłał mi uśmiech i powędrował do recepcji. Pośpiesznie ruszyłam za nim. Za ladą stała wysoka, chuda blondynka. Miała na sobie odpowiedni mundurek recepcjonistki. Jej niebieskie oczy były podkreślone wyrazistym makijażem, a usta były pokryte beżowym błyszczykiem. Sprawiała wrażenie miłej osoby.

- Witam, w czym pomóc? - odezwała się piskliwym głosem.

- Pokój jednoosobowy, najlepiej z dużym tarasem.

- Sprawdzę, czy są takie pokoje wolne. - odwróciła się w stronę komputera i wystukiwała coś na klawiaturze. - Hmm, jest jeden pokój. Piętro 9, pokój 322.

- Biorę. - uśmiechnęłam się. Dziewczyna mruknęła coś pod nosem w stylu "świetnie". Odwróciła się do tablicy z numerami pokoi i szukała tego odpowiedniego dla mnie. - Przepraszam, mogę wiedzieć ile kosztuje tutaj wizyta za noc?

- Pokoje na piętrze 9, to pół-apartamenty. Ich cena za noc wynosi 450$. - dziewczyna nie odwróciła się do mnie.

Zmarszczyłam brwi i otworzyłam lekko usta. 450$ za noc? Cholera, coraz bardziej żałuję, że wybrałam akurat ten hotel.

- O jest tutaj.- Otworzyła szufladkę z numerem 322 i wyciągnęła zwykłą kartę. - To twój klucz do pokoju. W salonie przy kanapie jest kartka z numerami. Dzwoń jeśli będziesz czegoś potrzebowała, albo jeśli będziesz głodna.

- Dziękuję. - sięgnęłam za kartę.

-Miłego pobytu w Miami.

Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę windy. Stał tam chłopak, który zabrał ode mnie moje rzeczy. - Pierwszy raz w Miami? - spytał mnie niespodziewanie.

-Tak. Nawet nie wiedziałam jaki hotel wybieram i nie wiedziałam, że padło akurat na tak drogi. - westchnęłam.

Chłopak zaśmiał się. Spojrzałam w jego stronę. Miał czarne, krótkie włosy, które były ułożone na żel. Blada skóra i szafirowe oczy. Sprawiał wrażenie znajomej mi osoby, jednak nie mogłam sobie przypomnieć kogo. Był wyższy ode mnie o kilka centymetrów. Domyśliłam się, że chodzi na siłownie, ponieważ jego garnitur mocno opinał umięśnione ciało.

- Simon. - przestawił się i wyciągnął dłoń w moją stronę.

-Katniss. - odwzajemniłam uścisk.

- No więc, Katniss, co robisz w tym mieście?

Winda poruszała się bardzo wolno. Byliśmy dopiero na czwartym piętrze. Sekunda trwała znacznie dłużej.

- Chciałam odetchnąć, więc wyjechałam na wakacje. - To było oczywiste, że nie powiem mu prawdy. Uznałby mnie za wariatkę i od razu powiadomił policję.

- Spodoba ci się tu. Miami to piękne miasto. Przynajmniej plaże. - zaśmiał się. - Skąd pochodzisz?

- Mieszkam niedaleko Nowego Yorku, a ty? Mieszkasz tu od urodzenia?

Simon cicho westchnął. - Nie. Mieszkam tu zaledwie kilka miesięcy. Przyleciałem tu z Texasu. - na chwilę zamilkł jakby nie chciał mówić. - Moja rodzina, jest dosyć dziwna. Rodzice pragnęli czegoś innego dla mnie. Każdy z nas miał swój inny pogląd na rzeczywistość. Doszło do małych incydentów, które zmusiły mnie do ucieczki.

-Ucieczki? - powtórzyłam nerwowo.
Znajome.

-Wcale nie narzekam.-zignorował moje pytanie. Podoba mi się tu.

W tym momencie usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk otwieranej się windy. - To tutaj. - złapał za walizkę i wyszedł z windy. -Twój pokój jest już niedaleko.

Korytarze pokojowe były skromniejsze niż hol na dole. Ściany obklejone były szarą tapetą, przy każdych drzwiach wisiał numerek pokoju, czytnik i mała lampka, więc na korytarzu nie było zbyt jasno. Skręciliśmy w lewo, a później w prawo przez co znaleźliśmy się na samym końcu korytarza. Stały tam drzwi z numerem 322.  Simon ustawił walizkę i uśmiechnął się.

- Dalej już sobie poradzisz. Będę cały czas na dole, jeśli będziesz potrzebowała pomocy.

Podziękowałam. Simon odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia z korytarza. Otworzyłam drzwi za pomocą karty. Walizkę wciągnęłam do środka. Pokój był ogromny. Dominowała tu biel. W ścianach zamontowane były duże okiennice z widokiem na ocean, a do tego posiadałam swój taras. Stałam w saloniku, w którym stała biała kanapa, stolik oraz telewizor. Postanowiłam zdjąć buty. Pomiędzy palcami poczułam miękki dywan. Powędrowałam do ogromnych drzwi, za którymi, jak się okazało był sypialnia. Po środku pokoju stało wielkie łóżko na podeście. Obok była komoda. Na ścianach, jak w całym apartamencie też, wisiały ekscentryczne obrazy.

Łazienka była pokryta jasnymi kafelkami. Przy oknie stała ogromna wanna. Podobał mi się ten apartament. Był wart swojej ceny. Rozpakowałam swoją torbę, a bardziej w sumie rozrzuciłam ubrania po całej sypialni, wybrałam zwykłe dresowe szorty, luźną koszulkę i pognałam wziąć kąpiel.

Po odświeżeniu się, zmyłam cały makijaż, a włosy związałam w wysoką kitkę. Usłyszałam dźwięk telefonu. Jeśli to Justin to nie mam zamiaru odbierać. Chcę się od niego odciąć chociaż na chwilę, zapomnieć, a w drodze powrotnej zastanowić się co dalej.
Podeszłam do komody, na której spoczywał mój telefon. Spojrzałam na wyświetlać i ujrzałam znajomy mi numer. Pośpiesznie odebrałam.

-Halo. - odezwałam się stanowczo.

-Witaj Katniss. - To on. Mój prześladowca. To on właśnie do mnie dzwoni. - Podoba ci się Miami?

- Skąd wiesz... - wtedy uświadomiłam sobie, że mają nade mną większą kontrolę. Wiedzą dokładnie gdzie jestem. - Czego ode mnie chcesz?

- Wiesz, tak się składa, że również znajduje się w tym mieście. Ta sama plaża. Cudowne widoki. Widać, mamy te same upodobania. Miami, zabijanie ludzi. Idealnie do siebie pasujemy.

-Skończ! - krzyknęłam do telefonu. Irytowały mnie jego zagrywki. Nienawidziłam tego człowieka z całego serca. Niszczył mi życie na każdym kroku. Nie mogłam żyć normalnie. Tylko przez niego. - Po prostu powiedz mi co muszę zrobić.

-Grzeczna dziewczynka. - pochwalił mnie. W jego głosie wyczułam, że się uśmiecha.

- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam. Westchnęłam cicho pod nosem i usiadłam na łóżku.

- Już wysłałem ema.. Jordan, załatwiłeś już zadanie? - kobiecy głos przerwał mu zdanie. Jordan? Tak miał na imię mój prześladowca? Nigdy nie znałam człowieka o takim imieniu i nie miałam z nikim takim styczności, co jeśli został on wynajęty? Znam jego imię. Znam jego miejsce pobytu. Czas jakoś zdobyć adres hotelu, w którym przebywa i zabić go. - Email już wysłany. - szybko dopowiedział i rozłączył się.

Odpaliłam laptopa i tak jak mówił - wiadomość na mnie czekała.

"Klub Mirtinez. Godzina 22. Dwóch kolejnych chłopaków. W załączniku zdjęcia."

Wyglądali młodo, wiek podobny do tych, których zabiłam w Nowym Yorku, może byli nawet trochę młodsi. Głupie dzieciaki kupują od nieznanych narkotyki, nie spłacają długu i muszą ponieść tego konsekwencję. Zadziwia mnie to, że jestem oddalona od domu o setki kilometrów i nawet tutaj znajdą się osoby, który muszą zabić. To drastyczne, ale cieszy mnie fakt, że jest to płatne zlecenie. Jeśli zarobię odpowiednią ilość pieniędzy, to będzie szansa, że będę mogła przeprowadzić się do Nowego Yorku, a nawet tutaj - do Miami.

Jednak mój wolny wieczór będzie musiał poczekać. Nie jestem pewna co ubrać. Wypadałoby założyć sukienkę, lecz będę w pracy. Potrzebuje stroju, w którym ukryję broń. Wynalazłam krótka, czarną, skórzaną spódnicę, która przylegała do ciała. Również skórzaną koszulę na ramiączkach. Zarzuciłam na to czarną kurtkę. Teoretycznie wszytko było ze skóry. Na nogi nałożyłam czarne rajstopy, a na stopy wsunęłam wysokie botki. Buty były wygodne i mogłam w nich biegać, więc nie stwarzały one zagrożenia.
Postawiłam na mocny, ciemny makijaż, który zajął mi chwilę. Podeszłam do lutra. Nigdy nie wiedziałam siebie w takim stroju, ale szczerze? Podobało mi się to cholernie. Nowa Katniss. O wiele bardziej spodobał mi się ten strój. Był całkiem inny, od tych, które noszę na co dzień. Idealnie odzwierciedlał to, kim jestem. Moje włosy lekko opadały na ramiona. Pod kurtkę schowałam dwa ostre noże. Jeden również wsadziłam do buta. Na swoich biodrach zapięłam czarny pas, w którym ukryta była mała broń. Gdyby ktoś przypadkowo na mnie spojrzał, to nie zauważyłby tej broni. Poza tym, będę w klubie, będzie tam ciemno.

Nie byłam pewna lokalizacji klubu. Wpisałam jego nazwę z wyszukiwarkę i na ekranie wyskoczyło mi tysiące stron. Sprawdziłam zdjęcia, jak ten klub wygląda. Spisałam adres i wyłączyłam laptopa. Ostatni raz rzuciłam oko na swój wygląd, poprawiłam spódniczkę i wyszłam z pokoju zamykając go na klucz. Klucze, pieniądze oraz telefon wrzuciłam do małej torebki.

W holu spotkałam Simona oraz recepcjonistkę. Uśmiechnęłam się do nich i szybko ruszyłam do wyjścia. Za plecami usłyszałam wołanie Simona. Nie chętnie się zatrzymałam i odwróciłam w jego stronę.

- Simon! - przywitałam się w nim. - Co słychać?

-Wychodzisz gdzieś? - zapytał. Totalnie zignorował moje pytanie.

- Tak, idę do klubu. - stwierdziłam.

- Może chcesz, żebym ci potowarzyszył? - złożył mi propozycję.

Och, ty nawet nie wiesz co ja tam będę robić.

- Nie wydaje mi się, żebyś mógł się teraz wyrwać się w pracy. Poza tym, już się w kimś umówiłam. Stara znajoma na mnie czeka. - pośpiesznie wymyśliłam wymówkę. Chłopak spoważniał, ale na chwilę. Było mu przykro, że odmówiłam. Mi również było przykro.

- No trudno, może jutro? Plaża?

- Z przyjemnością. - uśmiechnęłam się. Na pożegnanie dotknęłam jego ramienia. Odwróciłam się i pobiegłam do auta.

~*~

Klub Martinez. Wielki neonowy znak spoczywał na dachu budynku. Nazwa kojarzyła mi się z typowym, latynoskim barem, jednak taki nie był. Okrążyłam budynek i zaparkowałam w mało dostępnym miejscu dla innych. W klubie grała głośna muzyka. Na ścianach wisiały neonowe, niebieskie lampy. To one stanowiły jedyne oświetlenie w tym miejscu. Było tu wiele osób. Wielu z nich tańczyło na parkiecie. Inne osoby obskakiwały bar, a jeszcze inne po prostu całowały się po kątach. Miejscówka była ciekawa, jednak ludzie nie. Kilka osób spoglądało na mnie. Wyglądali jak Goci. Podejrzewam, że nimi byli. Stroje o dziwo były podobne do mojego. Wielu z nich miało na sobie coś krótkiego, ze skóry.

Jak miałam znaleźć dwóch kolesi w tym wielkim tłumie? To jest niewykonalne. W każdej chwili mogą oni wyjść z tego klubu, a ja nie wykonam zadania. Postanowiłam napisać do swojego prześladowcy.. do Jordana. Może jakoś mi pomoże.

"Jak mam ich tu znaleźć? Chcę jakieś wskazówki."

Szybko wystukałam wiadomość i czekałam na odpowiedź. W chwili oczekiwania, podziwiałam innych. Dziewczyny wiły się w okół chłopaków jak węże. Głośna muzyka i alkohol we krwi powodował, że były odważne. Ich spocone ciała ocierały się o siebie. Każda z nich coś robiła, a ja podpierałam ścianę. Tak nie powinno zachowywać się w klubie. Z minuty na minutę adrenalina w moich żyłach podskakiwała. Chciałam jak najszybciej wykonać te zadanie. Pragnęłam zabić tych chłopaków. Chciałam zadać im ból.
Dostałam sms'a.

" Nadajniki wskazują bar. Znajdź ich."

Nadajniki. To jest prześladowanie. To przestępstwo, ale to co robię ja.. jest o wiele gorsze.
Mijając tancerzy, ruszyłam wolno w stronę baru.  Stała przy nim grupka młodych ludzi. Dla zmyłki zamówiłam drinka i spojrzałam na nich. Dostrzegłam tam dwóch chłopaków, których szukam. Czas teraz zadziałać i ich jakoś zwabić na zewnątrz. Spoglądałam na nich tak długo, aż oni, nie spojrzeli na mnie. Co chwilę nasze spojrzenia krzyżowały się ze sobą. Zachowywałam się jak całkiem ktoś inny. Czułam się jak dziwka, która wabi pierwszych lepszych chłopaków do łazienki lub innego miejsca. Sądziłam, że są młodsi, niż moje poprzednie ofiary. Jednak się myliłam. Te zdjęcia musiały być bardzo stare. Możliwe, że byli w moim wieku, a może nawet starsi. Muszę trzymać się na baczności. To oni są moimi ofiarami, nie ja ich. Nie musiałam czekać długo,aż do mnie podeszli. Obeszli mnie z dwóch stron. Po prawej zasiadł brunet. Blada skóra. Nie wiedziałam jakiego koloru miał oczy. Tutaj w klubie były ciemne. Tak ciemne, jak węgielki. Z lewej zaś zasiadł blondyn.Ten natomiast był opalony i miał jasno niebieskie oczy. Obaj chłopcy byli dobrze zbudowani oraz byli podobnie ubrani. Czarna koszulka, przylegająca do ciała. Spodnie i trapery.

- Chłopcy. - wychrypiałam seksownym głosem. - Chyba potrzebuję waszej pomocy.

- Hmm, a jakiej? - spytał zaciekawiony blondyn.

- Chodźcie, pokaże wam. - Kolejni idioci. Sądzą, że chcę z nimi uprawiać seks. Rzuciłam dwadzieścia dolarów na blat baru i ruszyłam do wyjścia. Nowo poznani chłopcy podążali równo za mną.

~*~

- Mogłaś z tym zadzwonić do mechanika. - odezwał się cicho brunet. Ich miny były zabawne. Chciało mi się śmiać, jednak zachowałam milczenie. Oni na prawdę liczyli na jakiś numerek. No cóż. Mam dla nich inne zadanie.

- Coś stało się z tym autem. To już nie pierwszy raz. Dojechałam tu i już nie mogłam go odpalić. - skłamałam. Chłopacy otworzyli maskę samochodu i spojrzeli na to, co pod nią kryłam. Przez chwilę stałam za nimi w milczeniu, sprawdzając czy nikt nie idzie. Pusto. Żadnej duszy, tylko my. To był idealny moment, by pozbyć się jednego z nich. Po cichu wyciągnęłam nóż spod kurtki i podeszłam do jednego. Na pierwszy odstrzał szedł blondyn. Byli zajęci pracą, głośno coś komentowali, a na mnie nie zwracali uwagi. Wycelowałam i wbiłam nóż w plecy chłopaka. Znałam takie jedno idealne miejsce. Nóż przebił jego serce. Chłopak błyskawicznie padł na ziemie, zalewając się ciemną krwią.

- Co to kurwa ma być? - krzyknął brunet. Chciałam się na niego rzucić, jednak on dopadł mnie pierwszy. Runęliśmy na ziemię. Chłopak za wszelką cenę chciał odebrać mi nóż. Szamotaliśmy się po zimnej ziemi. Udało mi się odebrać nóż i wyrzucił go gdzieś daleko. - Kim ty kurwa jesteś? I co zrobiłaś mojemu kumplowi.

- To cena za nie spłacone długi. - splunęłam. Uderzyłam go kolanem w krocze. Chłopak się zgiął i lekko odsunął. To wtedy wysunęłam nóż z buta a wbiłam mu go w serce. Przez chwilę zaczerpnął powietrze. Wyciągnęłam nóż z jego ciała, a on padł na ziemię.

~*~

Pozbycie się ciał było o wiele trudniejsze. Nie znałam okolicy. Ale Jordan pomógł mi wybrać idealne miejsce.

Siedziałam w barze przy plaży. Sączyłam zwykły sok pomarańczowy. Nie miałam ochoty na jakikolwiek alkohol. Nie miałam humoru, jednak nie chciałam marnować dnia i siedzieć w hotelu. To by się mijało z celem mojego przyjazdu. Nie czułam się źle, że zabiłam tych chłopaków. To gra, a oni byli tylko pionkami.

Pod bar podeszła grupa dziewcząt. Było ich może sześć, siedem. Okrążały pewnego chłopaka. Byłam od nich oddalona dwa metry. Siedziałam po przeciwnej stronie. Chciałam wiedzieć, kim się zachwycały. Uniosłam lekko głowę i poznałam twarz chłopaka. Już go widziałam. Znałam tę opaleniznę i ciemne włosy. Rozmawiałam już nawet z nim. Podstępny drań.
Kit.

W chwili rozpoznania go schyliłam głowę. Nie chciałam, żeby mnie widział. Wtedy mnie coś tknęło. Kit jest tutaj - w Miami, nie wiadomo jakim sposobem. Jordan, mój prześladowca, również tu był. Przypomniałam sobie głos kobiety, która wtedy się odezwała. Był taki znajomy. Już kiedyś rozmawiałam z tą dziewczyną.. Jade!
Musiałam czegoś się dowiedzieć. W tym samym momencie chłopak pożegnał się z dziewczynami i minął mnie, kompletnie nie zauważając. Podjęłam decyzję. Będę go śledzić.

~*~

Co chwilę był zaczepiany przez jakieś dziewczyny. To stawało się już nudne. Chodziłam za nim już od ponad dwóch godzin. Chciałam się poddać, gdy nagle Kit skierował się do małego hotelu. Weszłam tam za nim. Był całkiem inny, od mojego, w którym przebywałam. Widać już po wystroju, że panowały tu inne standardy. Ściany obklejone były jasną tapetą a podłogę pokrywały złote kafelki. Kit przez chwilę rozmawiał z recepcjonistką, a później zniknął w korytarzach hotelu.

- Przepraszam. - Podeszłam do lady, przy której stała recepcjonistka.

- Tak? W czym pomóc? -odezwała się łagodnym głosem.

-Chciałabym wiedzieć, jak nazywa się ten chłopak, z którym przed chwilą pani rozmawiała. - starałam się mówić wesoło i delikatnie, ale słabo mi to wychodziło.

- Rozumiem, że spodobał się pani ten chłopak, ale niestety możemy udzielać informacji o naszych gościach.

Spodobał? Po tym co zrobił, nie wiem czy chcę go jeszcze widzieć na oczy.

- A teraz? - wysunęłam z torebki dwieście dolarów. Kobieta niepewnie spojrzała na banknoty. Rozejrzała się po hotelu czy nikogo nie ma. Rzuciła mi gniewne spojrzenie i wyrwała mi pieniądze.

-Jordan McCannister. Piętro 5. Pokój 132.

- Dziękuje. -uśmiechnęłam się fałszywie i wyszłam z hotelu.

A jednak. Jordan udawał Kit'a. Współpracuje z Jade. Teraz muszę się dowiedzieć jak to się zaczęło i jak od dawna i trwa. Nie chętnie wyciągnęłam telefon i wybrałam numer.

- Halo? - usłyszałam.

- Justin...- westchnęłam. - Potrzebuje twojej pomocy.






Od autorki: Bum bum bum. Wybaczcie, że tak długo czekaliście. Nie miałam ochoty na pisanie, wena mnie opuściła i tak jakoś wyszło. Chyba mi to wybaczycie, tak?

Rozdział specjalnie dla was.. no chyba długi.

BAM co powiecie na ten wątek Kita i Jade? Zdziwieni? Czekajcie na resztę rozdziałów. Zrobię Wam pranie mózgów. Dosłownie hihi

Zapraszam do komentowania, udzielania swojego zdania, sugestii. UWAGI, co do rozdziału, czy dobrze jest napisany. Staram się pisać jak najlepiej dla Was kochani :)

KOMENTUJCIE SŁONECZKA MOJEGO KOCHANE!