wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 21



Czasami sądziłam, że prawdziwa miłość istniała tylko w bajkach. Świat postaci był zbyt mocno przekoloryzowany i zbyt perfekcyjny. Jednak wierzyłam, że tak jest. W głębi duszy wierzyłam, że gdzieś w teraźniejszym świecie istnieje coś takiego jak miłość. Tak, wierzyłam, bo nigdy jej nie doznałam.

Mój świat, ten w którym żyłam był horrorem. Ten koszmar był realny. Był dokładnie taki sam, jaki widziałam w setkach filmów. Scenariusz był taki sam: źli rodzice, złe otoczenie, ranione dziecko, zemsta, śmierć. To były tylko filmy, a jednak mogły się spełnić.

Nie sądziłam, że odnajdę miłość w tym wszystkim, a jednak mi się udało. 

Justin.
To on jest teraz dla mnie wszystkim. Jest moim ojcem, przyjacielem, kochankiem, wsparciem. Jedna osoba, która spełnia funkcje kilku osób. Czy jest to możliwe?
A może to jest właśnie bajka lub sen, z którego zaraz się obudzę? 
Co będzie prawdziwe. a co zmyślone? 

~*~

- Justin co mam zamówić? - siedziałam na łóżku z telefonem w ręce. Byliśmy w trakcie rozmyślania jakie jedzenie zamówić. Z moich ciemnych włosów kapała woda. Byłam po kąpieli w miękkim, białym szlafroku. Czułam się swobodnie i bezpiecznie.

- Masz może ochotę na chińszczyznę? - wychylił się zza drzwi łazienki. Miał na sobie jedynie ręcznik nisko zawieszony na jego biodrach.

-Sądzę, że chińszczyzna jest w porządku. - odpowiedziałam. - Tak, chińszczyzna. - mruknęłam to bezsensownie pod nosem. Justin nie wiedział, że nie przepadam za przysmakami Chin. Nienawidziłam jedzenia pałeczkami. Miałam z tym odwieczny problem. Już jako małe dziecko przysięgłam sobie, że nigdy nie wetknę sobie tego jedzenia do buzi. Aż do dziś. Nie chciałam robić przykrości Justinowi i postanowiłam zmusić się do jedzenia. Wystukałam numer do recepcji i zamówiłam jedzenie, które było już podstawione pod nasze drzwi w ciągu dziesięciu minut. Zasiadłam wygodnie z Justinem na łóżku i zaczęliśmy konsumować jedzenie. 

- Co masz zamiar dalej robić? - spytał mnie Justin.

-Ale z czym? - zdziwiłam się. Nie czułam się jakoś wyjątkowo głodna, więc odłożyłam opakowanie z jedzeniem obok mnie i usiadłam naprzeciwko chłopaka.

- No wiesz... jak to się wszystko skończy. - powiedział półszeptem.

-Hmm. - zastanowiłam się. - Teraz moim celem jest ukończenie tej pieprzonej gry raz na zawsze.. a potem... wyjechać? - zawahałam się. - Chcę stąd uciec jak najdalej, ale nie mam pojęcia co z tego wyjdzie. 

- Jak sądzisz, kiedy nadejdzie dzień, w którym się to wszystko zakończy? - spytał poważnie. Spojrzałam mu w oczy. Miałam wrażenie, że się boi. 

- Justin.. ja... nie wiem. - wydukałam. - Ale jestem dobrej myśli i wierzę, że brnie to ku końcowi. Boisz się czegoś?

- Boje się o ciebie. - wyznał. - Nie chcę cię stracić, rozumiesz? To jest zbyt ryzykowne. - Jego głos zadrżał, a w oczach dostrzegłam łzy. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Bolał mnie widok cierpiącego Justina przeze mnie. Moje oczy również się zaszkliły.

-Dam radę. My damy radę. - wyszeptałam i wtuliłam się w pierś chłopaka. - Damy radę. - powtórzyłam cichym, rwącym się głosem.

~*~

Leżeliśmy przytuleni do siebie przez pół nocy. Nie zamierzaliśmy niczego robić. Nawet się nie pocałowaliśmy. Po prostu leżeliśmy razem opowiadając sobie historie z dzieciństwa. Starałam się przywołać w pamięci te dobre chwile w domu. Jednak udało mi się opowiedzieć kilka ciekawych opowieści, lecz to właśnie Justina wolałam słuchać. Muszę stwierdzić, że przeżył szalone dzieciństwo. Był bardzo nadpobudliwym dzieckiem i nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Od małego kochał sport i motory.
Dowiedziałam się o nim wielu interesujących rzeczy.
W momencie opowiadania następnej historii spojrzałam na Justina. Zasnął. Cicho zaśmiałam się pod nosem. Ułożyłam się wygodnie, jednak dalej wtulona w chłopaka zasnęłam szybciej niż to sobie wyobrażałam.


~*~


Obudził mnie promień słońca przedzierający się do naszego pokoju. Przetarłam oczy i wydostałam się z uścisku Justina. Spojrzałam na niego. Wyglądał tak niewinnie kiedy spał. Uśmiechnęłam się niewinnie i wydostałam się z łóżka. Była dopiero godzina 9. Miałam przed sobą cały dzień z Justinem. Wyciągnęłam z torby świeże ubrania oraz bieliznę i powędrowałam do łazienki, aby wziąć prysznic.

Gdy nakładałam na siebie już ubrania usłyszałam krzątającego się po pokoju Justina. Rozczesałam moje wilgotne włosy i wyszłam z pokoju.

-Dzień dobry kochanie. - przywitałam się i dałam chłopakowi buziaka w policzek.

-Witaj. - przywitał się seksownie niskim głosem. Justin złapał mnie za biodra i pociągnął na łóżko obracając tak, że znalazł się na górze, a ja pod nim. - Co masz zamiar dzisiaj robić? - wymruczał w moją szyję, którą zaraz pocałował. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie.

-Nie mam pojęcia. Jedynie wiem to, że powinniśmy się wybrać na śniadanie. - powiadomiłam go. Pocałowałam go w usta i zepchnęłam z siebie wstając z łóżka.

~*~

Z uśmiechem na twarzy wyszliśmy z pokoju kierując się do sali bufetowej. Zajęliśmy swoje miejsca, przejrzeliśmy karty i postanowiliśmy zamówić gofry z owocami.

-Spędźmy dzisiaj dzień w pokoju. - powiedział Justin.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Dlaczego? Przecież jest piękna pogoda. - wskazałam na okno.

-Wiem. - przyznał mi rację. - Ale obawiam się o ciebie, już ci to mówiłem.

-Justin. - wypowiedziałam jego imię z zaciśniętymi zębami. - Natomiast ja -nacisnęłam na słowo "ja"- mówiłam ci, że umiem o siebie zadbać. Mam broń. - dodałam półgłosem.

-Nie. Już postanowiłem. - stwierdził ostro.

Nie odezwałam się już. Spojrzałam na niego karcąco i wstałam wychodząc z sali. Słyszałam za sobą wołającego mnie Justina, jednak go zignorowałam. Wyszłam z hotelu kierując się przed siebie. Postanowiłam się przejść i uwolnić się od złych emocji. Nie jestem żadnym dzieckiem, którego nie można nigdzie wypuścić na zewnątrz. Skrzyżowałam ręce na piersi i skierowałam się w stronę małego parku. Będąc na miejscu zasiadłam na ławce pod drzewem. Było tu ładnie. Niedaleko był mały staw, w którym pływały kaczki karmione przez dzieciaki. Matki siedziały obok na ławkach, zapewne plotkowały o wszystkim co się dało. Wydałam z siebie jęk frustracji i przeczesałam dłonią swoje włosy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam się złościć na Justina, jednak jego opiekuńczość mnie przytłacza.

~*~

Przesiedziałam jeszcze kilka minut w parku i postanowiłam wrócić do Justina i przeprosić go za moje dziecinne zachowanie. Wstydziłam się tego, że tak po prostu wyszłam. On się o mnie troszczy, a ja tego nie doceniam. Sama się o niego cholernie boję. Boję się tego, że coś mu się stanie lub zniknie, a ja nie będę wiedziała co z nim jest. Troszczymy się o siebie z miłości.

-Justin?- wykrzyczałam jego imię w chwili wejścia do naszego pokoju. -Jesteś tu? - weszłam w głąb pomieszczenia i nigdzie go nie dojrzałam. Zszokował mnie widok rozrzuconych ubrań po całym pokoju. - Co tu się stało? - wymamrotałam do siebie. - Justin? - krzyknęłam ponownie. Może jest w łazience?

Weszłam tam, lecz jego też tam nie było. Przeraziłam się. Justin gdzieś zniknął, do tego wszystkie ubrania zostały porozrzucane po całym pokoju. Nigdzie nie widziałam ubrań chłopaka. Spanikowana sięgnęłam po swój telefon, który leżał na komodzie. Nie mogłam siedzieć tu bezczynnie. Zamknęłam pokój i wyszłam z hotelu jednocześnie dzwoniąc do Justina. Jak na złość jego numer był poza zasięgiem. W moich oczach zebrały się łzy. Łzy złości na siebie, że byłam taką idiotką i wyszłam z bufetu zostawiając go tam samego i łzy desperacji.
Gdzie do cholery jest mój Justin?

Wsiadłam do auta i pośpiesznie wyjechałam z parkingu. Dzwoniłam cały czas, aż nagle odebrał.

-Mój Boże, Justin co się dzieje? Dlaczego nie odbierałeś? Co się stało tam w pokoju? Justin powiedz mi wszystko. - krzyczałam nerwowo do słuchawki. - Gdzie jesteś?

Usłyszałam rwące się westchnięcie. On płacze?

-Dlaczego mi nie powiedziałaś, huh? - wyszeptał cicho. Jego głos drżał. On faktycznie płakał.

-Nie powiedziałam o czym? - krzyknęłam. Cały czas jechałam przed siebie. - Justin powiedz mi gdzie jesteś? Ktoś ci zrobił krzywdę?

-Jedyną krzywdę wyrządziłaś mi ty. - powiedział ostro. Jego słowa złamały mi serce. Poczułam się jakbym dostała dłonią w twarz. Nie odezwałam się, jedynie głośno przełknęłam ślinę. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że miałaś zabić mnie i Ronnie?

Jeśli wcześniej poczułam się jakbym dostała w twarz, to teraz byłam całkowicie znokautowana. Zastanawiało mnie jakim sposobem Justin się o tym dowiedział.

-Ja..ja.. - jęknęłam - Skąd o tym wiesz? - Poczułam na policzku łzę.

-Następnym razem zabiera się telefon ze sobą. - wypowiedział z sarkastyczny śmiechem. - Proszę, daj mi spokój.

-Justin, dobrze wiesz, że bym tego nigdy nie zrobiła! Chroniłam ciebie. Kocham cię, wiesz o tym doskonale!- krzyknęłam. Płakałam już. Nie obchodziło mnie to, że płacze. Za bardzo raniły mnie jego słowa.

Chłopak westchnął do telefonu. - To już.. - usłyszałam pukanie do drzwi.
Czyli musi być w domu.
- Zaczekaj. - wyszeptał. Wsłuchałam się uważnie w to co robił. Słyszałam jak otwierał drzwi, następnie huk, jakby upadek, krzyki dorosłych mężczyzn.

-Justin! - krzyknęłam w słuchawkę. Chwilę po tym połączenie zostało przerwane.

 Rozpaczliwie patrzyłam w telefon. Jak najszybciej musiałam dotrzeć do domu. Rzuciłam telefon na siedzenie obok, docisnęłam pedał gazu i pośpieszyłam do domu. Za wszelką cenę starałam się omijać korki. Wyjechanie z miasta zajęło mi dwadzieścia minut. To cholernie za długo. Jechałam bardzo szybko. Musiałam jak najprędzej dotrzeć do domu. Przestałam płakać. Byłam zła na wszystko.

Obwiniałam się o to, że wcześniej nie wyjawiłam Justinowi prawdy. Domyślam się kto mu o tym powiedział. To Jordan.
 Mój chłopak powinien dowiedzieć się całej prawdy ode mnie, a nie od tego kutasa. Zabije go. Obiecuje, że wstrzelę mu kulkę prosto w serce. Choćbym już była umierająca - on zginie pierwszy, z moich własnych rąk.


Wbiegając do domu doznałam wstrząsu. Tak samo jak w hotelu - wszystkie rzeczy były rozrzucone. Pobite szkło leżało wszędzie. Na jednej ze ścian oraz na podłodze były liczne ślady krwi. Zasłony były porozcinane. Zdaję sobie sprawę z tego, że to sprawka Jordana.

Gdzieś w holu rozbrzmiał telefon, lecz nie mogłam go znaleźć. Zaczęłam rzucać wszystkimi rzeczami z podłogi, aż go znalazłam. Nie trudno domyślić się kto to dzwoni.

-Co mu zrobiłeś i gdzie on teraz jest? - warknęłam.

Usłyszałam śmiech Jordana. - Och droga Katt. Nie tak nerwowo. - drażnił się ze mną. - Justin... Jest tutaj ze mną. A czy mu coś zrobiłem? Zaledwie małą krzywdę, ale spokojnie, jeszcze żyje. - mówił to wszystko takim lekkim, lekceważącym tonem. - Podejdź do kanapy w salonie. - posłuchałam go i przeszłam tam. - Znajdziesz tam laptopa, na którym jest zamieszczona mapa. Tam znajdziesz naszą lokalizację.
 Czekamy na ciebie.

Jordan się rozłączył.
 - Drań. - warknęłam do siebie. - Zabrałam laptopa do auta i pośpiesznie ruszyłam w kierunku, który pokazywała mi mapa. Było mi cholernie gorąco. Adrenalina mnie podkręcała. Moje ciało było całe mokre. Nie byłam pewna co mnie tam czeka. Kogo tam spotkam.

Wariowałam. Chciało mi się krzyczeć ze złości, jednak tłumiłam emocje. Przyśpieszyłam i już po pół godzinie znalazłam się niedaleko wielkiego magazynu. Zatrzymałam auto w oddali. Zabrałam potrzebną mi broń. Muszę być teraz gotowa na wszystko. Było już późne popołudnie. Magazyn ten znajdował się na odludziu, przy lesie.
 Idealne miejsce.
 Czujecie ten sarkazm, prawda?

Magazyn był strzeżony przez ochronę Jordana. Musiałam ich się jakoś pozbyć. W tym celu użyłam broni z tłumikiem. Po chwili zdjęłam już czterech facetów. Po upewnieniu się, że najbliższy teren jest czysty, podeszłam bliżej magazynu.

Weszłam po cichu do środka, rozglądając się uważnie. Było wyjątkowo cicho, jakby wyczuli, że przybyłam. Są gotowi na atak, ale wiem, że Jordan nie zabije mnie tak szybko. Będzie chciał się zabawić.

Byłam gotowa już otworzyć jakieś drzwi, gdy poczułam uderzenie w głowę. Widziałam rozmazane twarze do chwili, w której zamknęłam oczy i pochłonęła mnie ciemność.

Obudziłam się gwałtownie. Byłam przywiązana do krzesła. Siedziałam na środku dużej hali. Nade mną wisiało światło, które jako jedyne tutaj świeciło. Było tu ponuro i mokro. Czułam dziwne zapachy, które drażniły moje nozdrza. Przede mną na górze był balkon, na którym pojawiła się postać w kapturze.
Nie widziałam twarzy, ale wiedziałam, że to chłopak, można go było poznać po masywnej posturze.

-Witaj Katniss. - odezwał się głęboki, męski głos.

- Jordan. - syknęłam.

-Miło cię widzieć. - powiedział i zdjął kaptur. W tamtej chwili przypomniało mi się nasze spotkanie w szpitalu. Mój atak na niego. Chciało mi się wymiotować na sam widok tego człowieka, do tego cholernie bolała mnie głowa. - Jak się czujesz?

- Gdzie Justin? - spytałam, nie odpowiadając na jego pytanie.

- Z Justinem wszystko w porządku, ale nie o nim będziemy teraz gadać. Czas omówić kilka spraw.

-Po co to wszystko? Co ja ci zrobiłam? - krzyknęłam.

-Mi? - wskazał na siebie z uśmiechem. - Nic, ale innym tak. Hmm, może sami ci o tym powiedzą?

Wtedy na balkon weszła Ronnie z jakimś starszym mężczyzną. Nie wiedziałam kto to jest, do czasu aż się odezwał.

-Nie poznajesz mnie? - spytał mnie mężczyzna.

Wstrzymałam oddech. To nie może być on. Rozwarłam usta ze zdziwienia i otworzyłam szeroko oczy.

-Tata?

Od autorki: Cześć. Wybaczcie za miesięczną przerwę. Doznałam wakacyjnego lenia i nie chciało się nic pisać tutaj, a do tego jednak coś codziennie robiłam.
Wiem, że słaby rozdział, czuje, że mój """"talent""""" wyciekł.

Mam dla Was ważną wiadomość.
Jest to przedostatni rozdział. Wiem, że pisałam, że będzie och 30, ale jednak zmieniłam zdanie, bo to co chciałam jest już ujęte w tych kilku rozdziałach.

Niedługo pojawi się rozdział 22, w którym rozstrzygnie się finał całej akcji, a w epilogu dojdzie do podsumowania kilku spraw.

Pod hasztagiem #BLACKMOONPL znajdziecie mini spojlery, więc od jutra możecie tam zaglądać :)

Zapraszam do komentowania i przepraszam za wszystko.