sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 22


*WAŻNA WIADOMOŚĆ POD ROZDZIAŁEM!!!*


Zastanówcie się co możecie poczuć w chwili ujrzenia ojca, którego rzekomo zabiłaś przed kilkoma laty. Nie jesteście w stanie wypowiedzieć nic. Wasz oddech zatrzymuje się na chwilę z niedowierzania. Mózg wariuje od nagłych zmian wiadomości. Chcecie krzyczeć, ale nie potraficie. Jesteście sparaliżowane, ale nie przez strach, ze zdziwienia. 

Nie mrugałam. Nie oddychałam. Sprawiałam wrażenie totalnie nieobecnej. Jakby życie ode mnie uciekło momentalnie. Miałam rozwarte usta. Patrzyłam na niego. Wryta jak kołek. Zmrużyłam lekko oczy.

Mój ojciec się zaśmiał. - Zdziwiona jesteś skarbie? Sądziłaś, że udało ci się zabić takiego człowieka jak ja? - spytał. 
Miał na myśli, to że był bardzo masywną osobą. W tym miał racje, co taka drobna mała osoba mogła począć swoimi niezręcznymi rączkami. Mama była szczupłą osobą i tutaj mam pewność, że nie żyje. Ale ojciec? Nigdy nie przyszło mi to do głowy, że ten człowiek jednak żyje. 

Czułam w gardle gulę ciężką do pokonania. Zaschło mi w ustach, pomimo, że czułam na nich krew. 
Trudno się nie domyślić, że on tym wszystkim dowodził, to jemu zależało na moim unicestwieniu, a reszta była po prostu jego pionkami. 

- Gdzie byłeś przez ten cały czas? - wydukałam w końcu bezinteresownie.

Nie mogę go nawet nawet nazywać ojcem, tatą. To jest niemożliwe. 
Gomez wytężył na mnie swój wzrok. To po nim mam brązowe oczy. Mam też jego usta i zarys twarzy. Byliśmy do siebie podobni, ale tylko to nas łączyło.

-Zadziwię cię. Byłem cały czas blisko. To ja cię na zmianę monitorowałem. - powiedział dumnie. - Przyznam, że miałem z tego niezłą zabawę, widząc cię taką. Czaisz się na ludzi i ich po kolei zabijasz. To było komiczne. - Jego głos rozległ się po hali, niosąc echo. Przerzuciłam wzrok na Ronnie.

-Ty też w tym brałaś udział, prawda? Świetna z ciebie aktoreczka. - wypowiedziałam sarkastycznie.

Ronnie zaśmiała się pod nosem i podziękowała dumnie. - Przyprowadźcie Justina. - zawołała do dwóch mężczyzn stojących obok niej. Na jego imię automatycznie się rozbudziłam. Otworzyłam szeroko oczy i czekałam, aż go tylko zobaczę. 

Po chwili naprzeciwko mnie postawili krzesło, a zaraz po tym przyprowadzili go.

-Justin! - krzyknęłam. - Wyglądał tragicznie. Jego twarz była cała we krwi. -Coście mu złego zrobili?!

Posadzili chłopaka na krześle. Sprawiał wrażenie nie przytomnego. Po moich policzkach spływały łzy. 

- Za co to wszystko, huh? 

-Ty się jeszcze pytasz za co suko? - wtrąciła się niespodziewanie Ronnie. - Zniszczyłaś naszą rodzinę! - krzyknęła. - Zabiłaś matkę i wielu innych niewinnych ludzi...

-Nie winnych? - przerwałam jej. - Gnębili mnie, a ja nimi gardziłam. Zastanawiałaś się czasem jak się czułam? Żyłam w pieprzonym świecie ideału, gdzie ja go nawet nie osiągnęłam. Nigdy.

-Och, jakie to przykre. - wypowiedziała sarkastycznie opierając się o barierkę. - Ale to chyba nie powód, by zabijać naszą własną matkę, hm? To zadziwiające, że miałaś w sobie tyle odwagi, by zabić ludzi, a nie potrafiłaś szczerze powiedzieć jak się czujesz. Czy tak by nie było łatwiej? Ograniczyłabyś ofiary do minimum, a tak zabiłaś ludzi i zobacz do czego cię to doprowadziło...

Nie chętnie muszę przyznać jej rację. Cholera, ona miała rację. Byłam pieprzoną kretynką. Pragnęłam unicestwić ludzi, żeby już mnie nigdy nie zranili. Zabiłam wtedy wielu ludzi, a skrzywdziłam jeszcze więcej. Rodziny ofiar. To one cierpiały w bólu ze straty, a ja wtedy nie myślałam o konsekwencjach.

-Wiesz, skoro jesteśmy już przy szczerej prawdzie, to sądzę, że powinnaś wiedzieć jeszcze o jednej, pewnej sprawie. - dopowiedział Gomez. - Córeczko podejdź tutaj do nas, ukaż się.

Córeczko? W cieniach budynku dojrzałam zarys sylwetki. Przez moment postać ta nie chciała się ujawnić, jakby się bała mojej reakcji. Po chwili postawiła stanowczy krok odsłaniając nogę. Miała na sobie wysokie czarne botki... W stylu Jade. Zaraz postać stanęła obok Ronnie. I była to Jade.
Jade - dziewczyna, której nienawidziłam od zawsze - jest moją siostrą.

- Niespodzianka suko. - Jade wypowiedziała te słowa z taką lekkością w głosie, jakby sprawiało jej to przyjemność i zapewne tak było. - Co ty na to? Zdziwiona?

-Nie, skądże. Nie widzisz jak skaczę z radości? - wypowiedziałam sarkastycznie, co widocznie nie spodobało się Jade. - Jak widzisz, też mogę być taka miła jak ty. - uśmiechnęłam się bezczelnie.

-Dosyć! -krzyknęła Ronnie. - Wrócimy tu niedługo i załatwimy to co trzeba. - wskazała na mnie palcem.
Byłam świadoma tego, że miała na myśli moją śmierć. A więc tak ono się zakończy. W opuszczonym i paskudnym budynku. Nawet nie miałam możliwości poznania świata. Tego lepszego świata. Przez ten cały czas zmagałam się trudnościami losu. Śmierć była cały czas przy mnie, bo to ja pozbawiałam innych życia, a przecież każdy z nich miał plany i marzenia jak ja. Teraz to zrozumiałam, W finalnym momencie tego wszystkiego. Ci wszyscy ludzie, których zabiłam nie zasługiwali na śmierć. W co ja się wplątałam? Przecież od razu mogłam iść na policję, a oni by mi pomogli. Mogłabym wtedy uciec gdzieś na drugą część kraju, albo gdzieś na inny kontynent i nie musiałabym robić tych wszystkich złych rzeczy. Co ja w danych momentach miałam w głowie? Byłam zapatrzona w siebie nie myśląc o innych,
Egoistka.
Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Płakałam jak mała dziewczynka. Opuściłam głowę w dół i dałam się ponieść emocjom. Może właśnie tego mi potrzeba? Wypłakać się, by nabrać sił i uderzyć z podwojoną siłą? Nie wiem. Nie wiem już sama co mam myśleć i czuć.
W tej chwili obchodzi mnie tylko Justin. Jak on się czuje i czy będzie w stanie mi to wszystko wybaczyć. Cholernie mi na nim zależy o go kocham. To dzięki niemu żyłam i miałam siłę. To dzięki niemu funkcjonowałam jak człowiek/ Był moją siłą i motywacją.

-Katniss... - odezwał się cicho Justin. Pośpiesznie podniosłam głowę do góry i spojrzałam na niego. Był cały posiniaczony i pocięty. Co oni mu zrobili...

- Ciii. - uspokoiłam go. - Będzie dobrze, jakoś nas stąd zabiorę. Obiecuje. - wymamrotałam przez łzy. - Przepraszam Cię. Przepraszam cię, że musiałeś przejść przez te piekło. To wszystko moja wina. Ta gra dotyczyła tylko mnie, a też zostałeś w nią wmieszany. To nie powinno się nigdy stać. Gdybyś nie poznał mnie, mógłbyś spokojnie żyć z Ronnie. Mogłam zostać w szpitalu już do końca, albo pójść do więzienia. To była dla mnie za łagodna kara, ale to co teraz się dzieje jest o wiele gorsze. Wybacz mi wszelkie zło, jakie musiałeś doświadczyć będąc ze mną. Nie jestem dobrą osobą, ale jeśli z tego wyjdziemy i mi wybaczysz to obiecuje się zmienić. Uciekniemy gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie znajdzie i będziemy mieć już spokój do końca życia. Kocham cię Justin, rozumiesz? Ja cię kocham. A te pieprzone przeprosiny pewnie nic nie dadzą. Ale musisz wiedzieć jak jest i jakie są moje uczucia wobec ciebie.

Pierwszy raz w życiu otworzyłam się przed kimś całkowicie. Słowa melodyjnie padały z moich ust, jakbym nauczyła się ich na pamięć, ale przecież tak nie było. Padły one prosto z serca. Cała dygotałam z płaczu. Nie wierzyłam, że byłam w stanie coś takiego powiedzieć.

- Gdybym chciał... - cicho przemówił Justin. - To bym odszedł na samym początku, a jednak zostałem... - Widać, że mówienie sprawia mu trudność. - Zależało mi na tobie i dalej zależy. Jesteś dla mnie wszystkim i dobrze wiesz, że nie mógłbym cię zostawić samej w tym wszystkim. Ja ciebie też kocham, mała.

Gdybym miała taką możliwość to podbiegłabym w jego ramiona, wtuliła się w niego, a potem pocałowała oddając się cała jemu. Najgorsze jest to, że nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam zrobić nic. Posłałam mu tylko delikatny uśmiech.

-Musimy się stąd jakoś wydostać. - szepnęłam. Desperacko rozejrzałam się po hali, by znaleźć coś co mogłoby posłużyć za broń czy coś w tym stylu. Jednak nic tu nie leżało. Musiałam jakoś rozwiązać węzły na rękach. Zaczęłam kręcić nadgarstkami w różne strony, aby poluzować liny, lecz nic to nie dało.

-Jeśli chcesz mieć wolne ręce to potrzebujesz tego. - Dostrzegłam ostry nóż, który leżał w ręce Kit'a.

- Co ty tu robisz? - warknęłam.

-Czy możesz raz się zamknąć i pozwolić wykonać mi robotę? - odwarknął i zaszedł mnie od tyły rozwiązując liny.

- Po co to robisz? -spytałam łagodnie.

- Bo chce ci pomóc, zresztą to nie czas na wyjaśnienia. Oni już pewnie wiedzą, że wam pomagam. - podszedł do Justina.

-Skąd? - zapytałam.

-Są tu ukryte kamery. Widzą każdy nasz ruch, na szczęście nie słyszą. Masz! - podał mi broń. - Będziesz nas osłaniać. Plan jest taki. Będę ci mówił gdzie masz się kierować, gdy nas znajdą - strzelaj. Rozumiesz to?

-Tak. - powiedziałam niepewnie. Justin jest za słaby, żeby iść samodzielnie, dlatego Kit go będzie ciągnął. Usłyszeliśmy krzyki w góry. - Mają nas!

-Biegnij tam! - Kit wskazał na mały korytarz. Podbiegłam tam na tyle szybko by uniknąć strzału, który wykonała Ronnie. Wiedząc, że jesteśmy już bezpieczni ruszyliśmy do wyjścia.

-Musimy zejść kilka pięter w dół, żeby dostać się do piwnicy. Jest tam skład broni, z którego zabierzemy coś odpowiedniego i dopiero wtedy uciekniemy.

-Nie mogłeś zrobić tego szybciej? - spytałam.

- Wtedy byłyby marne szanse, że jeszcze byś żyła. - syknąć. - Idź w dół i uważaj.

Kierując się w dół po schodach usłyszałam rozmowy.

-Ktoś tam jest. - wyszeptałam. - Sprawdzę to.

-Nie! -krzyknął cicho. - Zostań!

Niestety nie posłuchałam go i ruszyłam w dół schodów. Pobiegłam do regału, aby się ukryć i sprawdzić kto aktualnie znajduje się w pomieszczeniu. W chwili podejścia do małego stołka nieuważnie strąciłam jakąś naładowaną broń, która sama zaczęła strzelać, przez co zwróciłam na siebie uwagę. Dwójka mężczyzn coś wykrzyczała i ruszyła w moją stronę. Ukryłam się i zaczęłam strzelać. Przy moim boku niespodziewanie pojawił się Kit. Szybko pozbyliśmy się intruzów, którymi byli widocznie wynajęci przez mojego ojca ochroniarze.

-Gdzie jest Justin? - spytałam spanikowana, gdy dostrzegłam, że nie ma go tutaj z nami.

-Wyluzuj. - chciał mnie uspokoić. - Chłopak trochę odzywskał siły. Kazałem iść mu już do wyjścia, gdzie ma czekać na nas w specjalnym aucie.

- Ale jak to? Poszedł tak bez broni, bez niczego? - atakowałam go pytaniami. Kit świetnie o tym wie, że nie mogę stracić Justina, a robi wszystko, żeby jednak stało się inaczej.

-Dostał broń, spokojnie. - warknął.

Wyszliśmy z ukrycia. -Hej, Katniss, patrz! -krzyknął Kit. Podbiegłam do niego i zobaczyłam ładunki wybuchowe. - To nasza broń i unicestwienie wszystkiego.

-Nie jestem pewna.. - wyszeptałam.

-Dlaczego? - zaatakował mnie Kit. - Chyba nie włączył ci się alarm "rodzina"?! Pieprzyć to! Pieprzyć ich! Zapłacą za to, co zrobili.

Pierwszy raz widziałam takiego Kita. Walecznego Kita w mojej sprawie. Zaimponowało mi to.

Podeszłam do lady, na której leżały różne rodzaje broni. Wybrałam najodpowiedniejsze dla mnie i razem z Kitem ruszyłam do wyjścia. Musieliśmy teraz pójść ponownie na górę, przejść kilka korytarzy i będziemy już wolni. Tylko ja i Justin. Daleko od całego bólu i śmierci. Będziemy żyć już do końca życia razem....

Strzał w nogę może być śmiertelny. Jednak jeśli kula muśnie delikatnie twoje ciało to jesteś w stanie przeżyć, natomiast ból jest nie do zniesienia. W momencie oberwania upadłam, głośno krzycząc. Automatycznie dłonie powędrowały tan gdzie dostałam. Kit zdołał wykonać unik. Ktoś zdążył nas złapać i teraz chciał nas zabić. Nie mogłam do tego dopuścić i pomimo okropnego bólu w nodzę chwyciłam za broń i zaczęłam strzelać jak opentana.

Miałam wrażenie jakby czas się zatrzymał. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Szkło roztrzaskiwało się na miliony drobnych kawałeczków, które na podłodze przypominały śnieżny puch. Osoby, które otrzymały śmiertelną kulkę padały bezwładnie tonąc we własnej krwi.

To były ostatnie minuty tego wszystkiego. Gdy strzały ucichły, Kit podszedł do mnie i zaczął pomagać tamować mi krew.

- Przeżyję. - mruknęłam z lekkim uśmiechem.

- Wiem to. - przyznał mi rację. - Ale chce ci pomóc. Wstawaj, jesteśmy już niedaleko.

Kolejne krzyki. Kolejne osoby już tu były. Wstałam pośpiesznie podpierając się o Kita i zaczęłam biec, albo robiłam coś co przypominało bieg. Strzelano do nas, ale unikaliśmy strzałów jak tylko się dało. Złapałam Kita za rękę, żebym razem z nim trafiła na zewnątrz. Odwróciłam na chwilę głowę i z tyłu zobaczyłam grupkę ludzi, która nas goniła. Przyśpieszyliśmy, aż w końcu wybiegliśmy na zewnątrz.

Było ciemno. Nic praktycznie nie było widać. Padłam na ziemie, ciężko dysząc i krzycząc z bólu. Kit biegał w różne strony, jakby czegoś szukał. I faktycznie tak było. Znalazł grubą belkę, którą przystawił do drzwi, aby nikt nie wyszedł.

-Chodź. - krzyknął do mnie, podając mi rękę. - Musimy biec.

Wstałam. Płakałam. Nigdzie nie mogłam znaleźć Justina.

-Gdzie Justin? - krzyknęłam. - Gdzie mój Justin?!

-Trzymaj. - Kit podał mi malutki pilocik. - Na mój znak klikasz na czerwony guzik.- rozkazał mi.

-Gdzie Justin? - powtarzałam, dusząc się własnymi łzami. - Co jeśli on tam nadal jest?!

-Teraz!- krzyknął, ale nic nie zrobiłam - Katniss, naciśnij ten cholerny guzik!

Spojrzałam na pilot przez łzy, a później na budynek. - Przepraszam Justin. - cicho wyszeptałam. Nacisnęłam przycisk, a wtedy budynek ekspodował. Siła wybuchu wyrzuciła nas do tyłu. Upadliśmy na ziemię. Spojrzałam na niebo i płakałam.

Zabiłam Justina.
Zabiłam go.
Zabiłam.

~*~

Później już nic nie pamiętałam. Obudziłam się w łóżku. Podniosłam głowę do góry. Zapewnie znajdowalismy się w jakimś motelu. Momentacie wszystko mi się przypomniało. Nie chce tego pamiętać. Chce zapomnieć. Mój biedny Justin. Straciłam go na zawsze i to jest tylko moja wina. Zacisnęłam mocno pięści i oczy.

NIE MYŚL O TYM KRETYNKO!
TAK WIDOCZNIE MUSIAŁO BYĆ.

Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech,który mnie uspokoił, ale nie na długo. Tego się nie da zapomnieć. Straciłam jedyną osobę, na której mi zależało i którą kochałam na życie. Jego utrata była bolesna. Było mi cholernie ciężko. Ta pustka w sercu była nie do opisania.

Wstałam z łóżka i powędrowałam do łazienki, by wziąść prysznic. Spojrzałam w lustro i się załamałam. Widziałam potwora. Nie liczyło się taraz to jak wyglądałam, ale to kogo widziałam w lustrze. Widziałam potwora, który zabił dziesiątki ludzi. Uderzyłam z całej siły w lustro, które zaraz rozbiło się na małe kawałeczki. Moja dłoń była cała zakrwiona i pocięta. Upadłam na podłogę i zaczęłam płakać, na nic innego nie miałam ochotę tylko na śmierć. Ona rozwiązałaby wszystko.


~*~


- Na twoje szczęście nic poważnego ci się nie stało, masz tylko kilka szwów. - zawiadomił mnie doktor.

Nie pamiętam jak dostałam się do szpitala. Zapewnie zabrał mnie tutaj Kit. Spojrzałam na swoje ubrania. Były czyste. Co się stało, że nic nie pamiętam?

W tym samym czasie w drzwiach stanął Kit. Pomógł mi wstać i wyprowadził mnie ze szpitala.- Masz dużo szczęścia.- tylko tyle teraz powiedział.

Pojechaliśmy do małej kawiarni w jakimś mieście. Nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Chciałam dowiedzieć się jak to się wszystko stało.

Zasiedliśmy w zacisznym miejscu, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Zamówiliśmy kawy. Kit odrazu przeszedł do rzeczy.

- Powtórzę się, miałaś wiele szczęścia Katniss. - patrzył mi głęboko w oczy.- Gdybym akurat nie wszedł do twojego pokoju, byłoby już po tobie.

- A więc szkoda, że akurat musiałeś wejść w tamtej chwili.

-Kat!- skarcił mnie. - Nie możesz tak mówić, tyle razy otarłaś się o śmierć i przeżyłaś. To nie jest dla ciebie wspaniałe? Przestań się zadręczać tym wszystkim i zacznij wszystko od nowa.

Kit miał rację i to mnie załamało.To co powiedział, to była czysta prawda. Miałam ogromne szczęście, że żyję, a ja nie potrafię tego docenić.

-Co.. Co się ze mną stało?- spytałam.

Chłopak opowiedział mi wszystko co się wydarzyło.
Nie wierzyłam, że to już koniec tej chorej gry. Jestem wolna i bezpieczna. Nadal boli mnie to, że nie ma tu Justina.
On żyje.
Moja intuicja mówi mi, że przeżył, a ja postaram sie go odnaleźć.

Nie spocznę, dopóki go nie odnajdę.
Obiecuje.




OD AUTORKI: Należą wam się ogroooomne przeprosiny. Mamy listopad, a ja od lipca nie dodałam żadnego rozdziału. Nie będę się rozpisywała nad powodami. Wakacje, brak chęci i weny. Przyszedł wrzesień i zajęłam się szkołą. Jednak nie miałabym serca, gdybym nie zakończyła tego ff. Rozdział był rzeczywiście pisany od lipca, dlatego możecie znaleźć kilka sporych błędów. Zapomniałam kompletnie o czym już pisałam.

Jest to ostatni rozdział Black Moon. Niedługo pojawi się epilog, który opowie wam co się stało z bohaterami opowiadania. Jak myślicie? Będzie to happy end, czy jednak nie? Swoje sugestie zostawcie w komentarzach.

Jeszcze raz dziękuje za wszystko.
Pożegnalną mowę napiszę w epilogu!

Przepraszam za błędy.



14 komentarzy:

  1. DOCZEKALAM SIE!!!!!
    ale szkoda ze to juz koniec:(
    i nadal nie moge uwierzyć ze justin nie żyje no halo:/
    ciekawe czym nas zaskoczysz w epilogu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. jednak warto było czekać na taki wspaniały rozdział.
    szkoda że to już koniec. już nie mogę się doczekać epilogu. xx
    ~@thegingercake

    OdpowiedzUsuń
  3. Co, co, co? Tak to to nie będzie XD Justin musi żyć i koniec kropka! ;*
    Zgadzam się z dziewczynami u góry, szkoda, że to już ostatni rozdział i również nie mogę doczekać się epilogu ! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. nareszcie dodałaś :) epilog ! oby był happy end :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże :'( nie kończ go proszę :'( jest taki cudowny!Eh,mam nadzieje,że przynajmniej będzie happy end bo naprawdę się zdułuje! cudowny!

    OdpowiedzUsuń
  6. mam taką ogromną nadzieję, że będzie happy end <3

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo, bardzo, bardzo proszę, żeby był happy end

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudownie piszesz!
    Oby był happy end :(

    OdpowiedzUsuń
  9. OMG super piszesz !! <3 juz nie mogę się doczekac epilogu :D ciekawa jestem czemu Kit jej pomógł ?

    OdpowiedzUsuń
  10. O mój Boże popłakałam się... Rozdział cudowny
    czekam na epilog i oby był happy end

    OdpowiedzUsuń
  11. Jezu jak Ty fajnie piszesz!
    Czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam na epilog, jejuu ;c

    OdpowiedzUsuń
  14. Juz ostatnie, szkoda, super piszesz.!

    OdpowiedzUsuń